Strona korzysta z plików cookies. Zamknięcie tego komunikatu oznacza zgodę na ich zapisywanie na Twoim komputerze. Dowiedz się więcej. Zamknij

Od redakcji

O tym, że fotoreportaż będzie tematem marcowego numeru „Biuletynu Fotograficznego ŚwiatObrazu”, zdecydowaliśmy dość dawno. (Kobietom w tym roku oddamy łamy w jednym z cieplejszych miesięcy). Nie mogliśmy więc przewidzieć, że polscy fotografowie zdobędą tak wielkie uznanie w oczach jury konkursu World Press Photo 2008.
Ani tego, że jedną z głównych nagród otrzyma Kacper Kowalski, którego fotografie wybraliśmy do publikacji w BFŚO 12/2008 spośród prac laureatów konkursu Album dla Gdańska. Gratulujemy wszystkim docenionym przez jury WPP fotografom. Cieszymy się tym bardziej że zdobywanie tak prestiżowych nagród jeszcze parę lat temu wydawało się poza zasięgiem polskiego dziennikarstwa fotograficznego.
A jakie ono było przed kilkudziesięciu laty? O tym przeczytacie, drodzy Czytelnicy, w artykule Anny Cymer Fotoreportaż z kraju nad Wisłą; autorka tego tekstu rekomenduje w Poczytalni – naszej stałej rubryce o ciekawych książkach – album z fotografiami Ryszarda Kapuścińskiego.
W tym numerze uwadze Czytelników szczególnie polecamy:
klasyczny reportaż zatytułowany Wyjątkowo piękny dzień – jest to pierwszy materiał z nowego cyklu autorstwa Hanki Musiałówny; rozmowę z Leszkiem Szurkowskim; fotograficzne pocztówki z Berlina i Londynu oraz kolejny tekst – o komunikacji międzykulturowej i tabloidyzacji – niezbędny nie tylko fotografom: tym razem na temat etyki.
Kolejny BFŚO już za miesiąc!

Pozory obiektywizmu
Na co dzień ufamy fotografiom, choć wiemy, że w pewnym sensie nie powinniśmy tego robić. czerpiemy przyjemność z zuchwałego traktowania fotografii jako obiektywnego obrazu świata, ale przecież wiemy, że nimi nie są! bawimy się więc napięciem, jakie tworzy się na styku „prawdziwości” i „fikcyjności” przedstawienia zdjęciowego. fotografia wychodzi z tej gry silniejsza…

Tak właśnie przejawia się zasada pozoru obiektywizmu, czyli najbardziej pierwotna i aktualna do dziś konwencja traktowania fotografii, która zaczęła kształtować się w połowie XIX wieku.
Wydaje się, że teoria fotografii przestała się w tej kwestii rozwijać, zatrzymała się na niejasnych ustaleniach sprzed dziesiątków lat i bez ładu żongluje hasłami: obiektywny – subiektywny, prawdziwy – fałszywy, twórczość – odtwórczość, rejestracja – kreacja, nie budząc głębszej refleksji nad tym, co rzeczywiście one dla nas znaczą.
A współczesna praktyka? Mówi się o śmierci lub co najmniej o upadku fotoreportażu, o braku solidnej dokumentacji społecznej, o popadaniu w skrajności – „wypraniu” z emocji albo epatowaniu przemocą – i o zalewie ładnych, lecz nic nie mówiących obrazków. A co najważniejsze, coraz bardziej zaciera się granica między tradycyjnym prasowym fotoreportażem a tak zwanym reportażem subiektywnym, autorskim.(...)
Czy fotografia może być aż tak sugestywna, że dostrzeżemy w niej nie tylko odbicie przedmiotu, ale poczujemy wręcz samą jego obecność? Z pewnością nie raz doświadczaliśmy w kontakcie kontakcie
z obrazem, także fotograficznym, tak silnych emocji, że mieliśmy wrażenie bezpośredniego udziału w przedstawionym na nim zdarzeniu.
A może potrafimy doświadczyć czegoś więcej – transcendencji? (...)
O czym właściwie teraz mowa: o fotografii reporterskiej, czy o dziele sztuki? No właśnie – czy jedno może zawierać się w drugim? Czy zdjęcie prasowe może być wytworem artystycznym? I czy powinno? Powinno relacjonować fakty, czy tylko ładnie wyglądać? Ma być nośnikiem informacji, czy atrakcyjnym wizualnie obrazem?
Fotoreporterze, stań w szranki
W czasach, kiedy gazety przestały publikować prawdziwe fotoreportaże, międzynarodowe konkursy na najlepsze fotograficzne opowieści zyskały na znaczeniu i nabrały nowej wartości

Usunięty z gazet, nie umiera
Choć trudno w to uwierzyć: kiedyś nawet World Press Photo było imprezą branżową, a o istnieniu innych konkursów poświęconych fotoreportażowi i fotografii dokumentalnej słyszeli tylko bezpośrednio nimi zainteresowani. Do szerokiej publiczności fotoreportaż trafiał poprzez czasopisma, w których miał swoje stałe miejsce.
Powszechną praktyką było ilustrowanie prasowych reportaży specjalnie do nich robionymi zdjęciami. Nie używano do tego zdjęć agencyjnych – jeśli dziennikarz „jechał w teren”, by przygotowywać większy materiał, w ślad za nim podążał fotograf; fotografie i tekst szły w parze.
Od kilku lat ten związek osłabł, a dziś – w dobie kryzysu, spadku czytelnictwa i koniecznych cięć budżetowych w redakcjach pism – nie ma już po tym współdziałaniu śladu. Redakcje niechętnie asygnują dziennikarzom pieniądze na wielotygodniowe wyjazdy, których efektem jest tylko jeden tekst czy kilka fotografii. Po co z Warszawy do Czeczenii czy nawet do Francji ma jechać fotograf, skoro odpowiednie zdjęcia można kupić po znacznie niższych cenach w agencji, z którą jest podpisana umowa o stałej współpracy.
Pieniądze to jedno, równie ważna zmiana zaszła w sposobie odbioru treści gazet. Dziś czytelnik chce informacji „z ostatniej chwili”, prostej i skondensowanej. Nie ma czasu na wczytywanie się w wielostronicowe reportaże ani na kontemplację niuansów na zdjęciach. Krótki tekst z komentarzem, do tego czytelne, jednoznaczne zdjęcie ilustrujące opisywane zdarzenie czy zjawisko – tak dziś wyglądają dzienniki.
W tygodnikach, w których jest więcej miejsca na eseje czy felietony, zdjęcie pełni już funkcję czysto dekoracyjną. Zmieniły się gazety – a co za tym idzie – zmieniła się fotografia prasowa. A raczej zmianie uległy miejsca jej funkcjonowania. Bo fotoreportaż nie umarł, gdy usunięto go z gazet. Czarny scenariusz nie do końca się sprawdził. Ba, można powiedzieć, że fotoreportaż czy fotografia dokumentalna mają się wręcz bardzo dobrze, tylko zmieniły swe miejsca.
Wyjątkowo piękny dzień
Poranny telefon
Słowa siostry wyłaniają się z szarości snu; powoli zaczynam rozumieć, co mówi: na kilka dni przed planowaną operacją okazało się, że w szpitalu zgubili kawałek jej głowy. Pracownicy medyczni od wczoraj szukają zamrożonego fragmentu.
Znaleźli kość kobiety o podobnym nazwisku, lecz innym imieniu, operowanej rok później. To chyba nie może być moja głowa, martwi się siostra. Chce mieć własną kość. Jeśli do poniedziałku nie odnajdą, wstawią jej produkt kościopodobny. Perspektywa jeszcze jednej operacji na otwartym mózgu wiąże się z ryzykiem, kolejną narkozą, bólem i strachem. Czy to nie dość? Trzymaj się dzielnie, mówię, bo nie przychodzi mi na myśl nic, co mogłoby przynieść jej pocieszenie. Najważniejsze, że szukają, a więc jest nadzieja. Obie będziemy trzymały kciuki za powodzenie – ona tylko prawą ręką, lewą ma bezwładną. Smutne poczucie humoru jeszcze jej nie opuściło. Podziwiam jej wytrzymałość.
Za godzinę muszę być na Pradze, umówiłam się z policjantem – ma mnie zabrać na obchód Brzeskiej, gdzie bez obstawy lepiej nie pokazywać się z aparatem. Robimy z kolegą reportaż o dzieciach ulicy. Zaczynem pomysłu stał się nagłośniony przez media incydent kradzieży podwórkowej karuzeli. Trzech bohaterów w wieku od dziewięciu do jedenastu lat zwędziło karuzelę, by wymienić ją w skupie złomu na gotówkę. Ukradzione urządzenie było ciężkie, nieporęczne w transporcie: dzień był upalny, przystawali co kilkanaście metrów, ocierali pot, zmieniali ręce – namierzyła ich kamera policyjna.

„Nielatów” szkoła życia
Osobisty kontakt z miejscem zdarzeń okazał się niewypałem: przez trzy dni oswajaliśmy młodocianych, i nic. Uznaliśmy dzieci z ulicy Brzeskiej za stworzenia obcego gatunku. Nie rozumieją ludzkiego języka, posługują się wulgarnymi gestami i słowami: chuj, kurwa, pierdolić, zajebać, wyruchać – dwoma rzeczownikami i trzema czasownikami potrafią wyrazić wszystko. Z nudów podpalają pustostany (uwielbiają akcje straży pożarnej: można np. zrobić dziurę w strażackim wężu); z potrzeby okradają przechodniów albo włamują się do samochodów i piwnic; dla przyjemności „spuszczają frajerom wpierdol”.
Od małego trenują się w okrucieństwie. Zaczynają niewinnie – od zabijania gołębi, których tu pod dostatkiem. Zaciskają na szyi ptaka pętlę ze sznurka, a potem kołując w powietrzu nadają mu prędkość, by z odpowiednią siłą roztrzaskać o twardą powierzchnię. Dozorca zbierający padlinę twierdził, że w jednej akcji potrafią zabić ptaków na pół kontenera.
Na skruszałych murach ścian i klatek schodowych, wśród krwawych śladów, „nielaty” (tak ich nazywa policja) wypisują swoje pragnienia: zajebać policję, zajebać straż miejską, zajebać frajerów.
Niemowlęta uczą się słów i zachowań od rodziców, tak jak kiedyś ich rodzice nauczyli się tego od swoich ojców i dziadków – dziedziczą z pokolenia na pokolenie cechy osobnicze modelowane tylko duchem czasu. Wszyscy bezustannie spluwają, co dodaje im szyku. Nawet trzyletnie dziecko siedzące w otwartym oknie, majtając nóżkami spuszczonymi na zewnątrz, po fachowym charknięciu splunęło w moim kierunku.
Fotografować umieranie
Fotoreporter powinien być przede wszystkim spostrzegawczy i umieć szybko reagować na dziejące się wokół niego sytuacje. ale czy to wystarczy? czy chodzi tylko o to, żeby „ustrzelić” to co nietypowe, ciekawe czy ważne?

Gdy „nic się nie dzieje”
Idea „decydującego momentu” jest wciąż powszechnie przyjętą na świecie doktryną. W zdjęciu reporterskim ceni się sytuację uchwyconą w momencie „dziania się”, w chwili kulminacyjnej i najważniejszej. Ten „decydujący moment” to zazwyczaj scena dynamiczna, związana z ruchem i zmianą. I rzeczywiście, gdy patrzymy na tego typu fotografie, trudno odmówić ich autorom czujności i spostrzegawczości. Nie docenić tego, że umieją dostrzec i zatrzymać na zdjęciu sytuację trwającą ułamek sekundy, która innym często umyka.
Jednak nie wszystkie fotoreportaże konstruuje się w ten sposób. Świat wokół nie zawsze jest dynamiczny i widowiskowy. Są zdarzenia trudne, mało fotogeniczne, dla których trzeba znaleźć inną formę opowieści niż tę opartą na idei „decydującego momentu”. Interesującą historię, w której „nic się nie dzieje”, pokazać w sposób, który będzie atrakcyjny dla widza. Z całą pewnością do grupy tematów pozbawionych „decydującego momentu” należy opowiadanie o chorobie i umieraniu: wyjątkowo trudne, mało „widowiskowe”, ale też niezwykle emocjonalne. W ich obliczu konieczne jest zachowanie równowagi pomiędzy atrakcyjnością prezentowania tematu, a poszanowaniem intymności bohatera. Jedną z takich opowieści jest cykl Urodziny, który fotograf Marcin Łobaczewski zrealizował w hospicjum dla chorych na AIDS w Odessie. Ukraina – według najnowszych badań – jest krajem o najwyższej liczbie zakażonych w Europie, a co gorsza: liczba chorych wzrasta w takim tempie, że można wręcz mówić o epidemii. Organizacje zajmujące się walką z AIDS przewidują, że w ciągu najbliższych czterech lat liczba zakażeń może wynieść 820 tysięcy. Są to podobno prognozy optymistyczne…
O interpolacji, aparatach i radości fotografowania
Od lat pracuje pan na sprzęcie Nikona, a od jakiegoś czasu firmuje go pan także swoim nazwiskiem. Proszę opowiedzieć, od czego to wszystko się zaczęło.

To długa historia. Wcześniej pracowałem na pentaxach. Pamiętam model Pentaxa LX, którego kupiłem za 500 dolarów w 1981 roku w małym sklepie w Tokio. Co to był za aparat... Wszyscy mi go zazdrościli. Nikonem zainteresowałem się naprawdę dopiero po przyjeździe do Kanady. Zacząłem wtedy pracować w studiu fotograficznym, w którym wszyscy używali aparatów tej marki.
Kupiłem wówczas dwa korpusy F4 wraz z kompletem obiektywów; był chyba rok 1984. Zachwyciła mnie jakość tego sprzętu, zwłaszcza optyki, która pod wieloma względami przewyższała Pentaxa. Od tamtego czasu fotografuję nikonami.

A kiedy kupił pan pierwszy aparat cyfrowy?

W 1999 roku, jeszcze w Kanadzie. Był to aparat Coolpix 900 o rozdzielczości 2 miliony pikseli. Fascynowały mnie w nim zwłaszcza możliwości obiektywu: duża głębia ostrości i krótka ogniskowa. Rok później zrobiłem nim ilustracje do kalendarza WBK o formacie 50x70 cm. Montowałem obrazy z kilku zdjęć i bardzo mocno „masowałem” je w Photoshopie. Już wtedy wiedziałem, że fotografia cyfrowa to przyszłość.

Opracował pan kilka autorskich metod obrabiania zdjęć. Najciekawszą z nich jest chyba interpolacja. Na czym ona polega?

Na robieniu większego pliku z mniejszego. Efekt ten tworzą cztery wielokrotnie powtarzane akcje: stopniowe powiększanie wymiarów, rozmywanie pikseli, wyostrzanie ich i dodawanie szumu monochromatycznego.

Czy dziś fotografuje pan jeszcze na filmie?

Nie, ostatnie zdjęcia zrobiłem w Wenecji, w 2001 roku. Do tej pory filmy z tamtej wyprawy leżą niewywołanie w lodówce. I już ich nie wywołam...
Zgłoszenie chęci kupna obiektu
Zgłoszenia chęci kupna przyjmowane są od osób zalogowanych w Artinfo.pl
W przypadku braku konta prosimy o rejestrację.
Uwaga - osoby nie pamiętające nazwy użytkownika i hasla mogą otrzymać przypomnienie na adres mailowy, użyty przy pierwszej rejestracji konta.
Prosimy wybrać poniższy link „przypomnij hasło” i wypełnić tylko pole adres e-mail.
W przypadku pytań, prosimy o kontakt z naszym biurem:
22 818 94 68 (poniedziałek - piątek: 10:00 - 17:00)
email: aukcje@artinfo.pl