We wrześniowym „Arteonie” Zbigniew Jan Mańkowski komentuje koncepcję wystawy „Dali, Warhol – geniusz wszechstronny” w Muzeum Teatru im. Henryka Tomaszewskiego we Wrocławiu, a Aleksandra Sikorska recenzuje wystawę twórczości Józefa Brandta w Muzeum Narodowym w Warszawie. Natomiast fotografie Sally Mann, prezentowane w ramach pokazu „Sally Mann: A Thousand Crossings”, omawia Aleksandra Kargul. Karolina Staszak z kolei komentuje gdańską wystawę „Najlepsze Dyplomy ASP 2018”, a Uwagami na temat wystawy Stefana Krygiera w Green Point Project w Nowym Jorku dzieli się Andrzej Biernacki.
Okładka: Andy Warhol, „Portret”, 1986, sitodruk, mat. pras. Muzeum Teatru im. Henryka Tomaszewskiego
Andy Warhol, „Blondie”, 1980, sitodruk, mat. pras. Muzeum Teatru im. Henryka Tomaszewskiego |
Nowożytny geniusz w twórczym szale podążał za ideałami (Bóg, natura, postęp); nowoczesny, ponieważ obrał za wzór samo życie, musiał zrezygnował z genialności jako takiej, dlatego zaczął budzić rozterki i wątpliwości u odbiorców. Dziś stajemy w rozdarciu między pragnieniem obcowania z geniuszami – choćby dyskusyjnymi, kontrowersyjnymi albo nawet umownym – a rezygnacją i postawieniem na jednostki przeciętne, które wybierają „ciepłą wodę w kranie” jako warunek bezpiecznego funkcjonowania. Po stronie niemal niemożliwej i romantycznej potrzeby genialności pojawia się także pragnienie oryginalności, a efektem naszego rozmarzenia są rozczarowujące pobyty w galeriach. Zaś po stronie tak zwanego zdrowego realizmu zaspokaja odbiorców niemal wszechobecna – zaledwie – kreatywność.
Jak się prezentują nasi wybrańcy? Salvador Dalí uosabia arcyosobny wzór artysty XX wieku: niemal wszystko w jego świecie jest inne, dziwne, „niepodobne do żadnego innego przedstawienia”, dlatego jego sztuka jest jak „kosmiczny sen”, bo jest dziełem niezwykłej – ale czy genialnej? – wyobraźni, która zrodziła nowy, surrealny wizerunek istnienia, w imię wyższego realizmu. „Surrealizm jest szczytem” – pisał Lévinas. Z jego wierzchołka długo można było oglądać dalej i więcej, nawet to, czego nie widać. A jednak wszystko – jak to w ludzkim świcie bywa –do czasu. W tym przypadku do czasu pop-artu i jego króla, Andy’ego Warhola, który wielkie tematy sztuki zastąpił codzienną „mitologią” – wizerunkami Marilyn Monroe, puszkami zupy pomidorowej czy obrazami krzesła elektrycznego – zacierając dotąd wyraźną granicę między tym, co wysokie i niskie, sięgając po to, co gotowe czy wręcz zdjęte z produkcyjnej taśmy.
Józef Brandt, „Spotkanie na moście”, 1884, olej, płótno, 100 × 200 cm, © Muzeum Narodowe w Krakowie, mat. pras. MNW |
Obchody setnej rocznicy odzyskania przez Polskę niepodległości stanowią nie tylko pretekst do zaprezentowania twórczości Józefa Brandta, ale też pewną ramę możliwych, jak i dobrze już ugruntowanych, sposobów myślenia o sztuce autora „Bitwy pod Chocimiem”. Wszak postrzeganie twórczości artysty jako krzepiącej serca i jednocześnie upamiętniającej ważne dla I Rzeczypospolitej wydarzenia historyczne, wpisuje się w jej dotychczasową recepcję. „Wszyscy szlachetni w Narodzie rozumieli, że Ducha w klęsce dziejowej można ocalić jeno krwią ofiarną i twórczością, tedy każdy wedle zasobów i powołania swego niósł na ofiarę to krew swoją, to twórczość. Z dymem pożarów i kurzem krwi bratniej powstawała w XIX wieku twórczość polska w wytryskującym nagle źródle wspaniałym narodowej poezji, a potem w muzyce i sztuce plastycznej” – pisał Stefan Popowski, przybliżając rolę twórczości artysty w przewodniku do „Wystawy zbiorowej dzieł Józefa Brandta” w 1926 roku. Oczywiście równolegle z uznaniem wobec tematyki malarskich przedstawień, wyrażano pochlebne opinie o umiejętnościach warsztatowych artysty. Wczesne obrazy Brandta przez dziewiętnastowiecznych krytyków były chwalone m.in. za sumienność rysunku, doskonałe różnicowanie planów przestrzennych, harmonię barwnych zestawień. Jednakże drogi recepcji twórczości Brandta nie były zawsze tak oczywiste i uładzone, jak mogłoby się wydawać, na co wskazują autorzy obszernego, trzytomowego katalogu towarzyszącego obecnej wystawie.
Wiktoria Koenigsberg, „Słowo – manifest artystyczny”, wyróżnienie honorowe, fot. mat. pras. ASP Gdańsk |
Brać na przetrzymanie – czuję, że padłam ofiarą takiej właśnie strategii, którą zdają się stosować organizatorzy konkursu „Najlepsze Dyplomy ASP” wobec krytyków wydarzenia. Przygotowując się do wizyty w Gdańsku sięgnęłam po swoje stare recenzje. I oto w zeszłym roku pisałam: „Doroczną wystawę »Najlepsze Dyplomy ASP« omawiam po raz czwarty i przyznam, że pewne wątki zaczynają mnie odrobinę nudzić. Tak więc, by mieć jak najszybciej za sobą tę nieprzyjemną i nudną część tekstu, już na początku powtórzę najważniejsze uwagi sprzed roku (i sprzed dwóch lat), które – niestety – wciąż są aktualne”. Natomiast dwa lata temu zauważyłam: „Mam déjà vu. Komentując zeszłoroczne »Najlepsze Dyplomy ASP«, poczyniłam uwagi, które w ogóle nie tracą na aktualności”. Musiałabym teraz skonstruować bardzo podobne zdanie i już boję się, co będzie za rok. Czy z kolei moją strategią komentowania tej imprezy powinno stać się „copy & paste”? O ile organizatorzy okazują się być niereformowalni, to członkowie kapituły przyznającej Nagrodę Krytyki (10 000 zł) w składzie: Bogusław Deptuła, Karolina Plinta, Piotr Sarzyński, Iwo Zmyślony i ja, poczynili pewne postępy.
Sally Mann, „Semaphore”, 2003, gelatin, silver print, The Museum of Fine Arts, Houston, Image © Sally Mann |
Jak zazwyczaj w przypadku błyskotliwych karier, dźwignią sukcesu Sally Mann okazał się być skandal. Seria „Immediate Family” (1990) niemal natychmiast po publikacji spotkała się bowiem z nieprzejednaną krytyką, w tym z groźbami pokierowania sprawy do sądu. Większość fotografii z serii ukazuje bowiem dziecięcą nagość. Do tego nagość dzieci samej artystki. Jak twierdziła odpierająca zarzuty Mann, jej fotografie to wyłącznie zapis „piękna widzianego oczyma matki” oraz „dzieciństwa spędzanego wśród bliskich i natury” i nie mogą być one traktowane w kategoriach pornografii. Istotnie jednak, trudno o analogię między nimi, a naszymi prywatnymi zdjęciami skrywanymi w rodzinnych albumach.
Fotografie z serii „Immediate Family” bowiem zachwycają i kwestionują ów zachwyt zarazem. Cała feria bressonowskich „decydujących momentów”, wyśmienite kadry, formalne nawiązania do ikonicznych dzieł sztuki oraz idealnie wyważony, głęboki kontrast czarno-białych fotografii zderza się tu z poczuciem naruszenia jednej z najbardziej restrykcyjnie przestrzeganych społecznych norm – nietykalności dziecięcej seksualności. Wizerunki dzieci Mann tańczących nago na stole niczym degasowskie baleriny lub upozowanych wprost na „Olimpię” Maneta, wynurzających się z wody, jak klasycystyczne nimfy, czy przytulających się do (również nagiego) ojca wywołują trudną mieszankę uczuć. Jest w nich coś niestosownego, ale też z jednej strony tchną spokojem, z drugiej, podejmując temat dojrzewania, opowiadają przecież o przemijaniu.
Ośrodek Kondensacji Formy II, 1971-72, drewno, emalia, 200 x 200 x 200, fot. Włodzimierz Pietrzyk, mat. pras. Green Point Project |
Plastyka i zamiar twórczy Stefana Krygiera, mimo że terminującego w „szkole” autora Teorii Widzenia, z jej mantrą narastającej ŚWIADOMOŚCI WIDZENIA oraz imperatywem społecznej przydatności sztuki, przez swoją klarowność wyrazu jest – tym łatwiejszą do odczytania – próbą czegoś z gruntu przeciwnego: obsadzenia formy w roli jedynej jej treści. Krygier chciał i mógł sobie na to pozwolić z co najmniej dwóch powodów. Po pierwsze, postulowaną przez Strzemińskiego architektonizację życia realizował w dziedzinie równoległej do uprawianej sztuki – architekturze właśnie, a po drugie, rozumiał, że problem ustalenia statusu sztuki w życiu zbiorowym bynajmniej nie zakłada uwikłania jej w życiową potoczność. (...) Stefan Krygier konsekwentnie trzymając się swych zawodowych kompetencji, nie tylko nie zamierzał tym nikogo wykluczać, ale wręcz zachęcał do udziału w swojej „grze”: „Zamiast ograniczonej strefy w plastyce, zaproponował ośrodek kondensacji formy, którego zakres działania nie jest ograniczony w czasie ani w przestrzeni. Integralne elementy ośrodka stają się własnością każdego. Strefa działania ulega ciągłemu rozprzestrzenianiu i obejmuje coraz to inne sytuacje, wynikające z aktywności uczestników”.
berlińską wystawę immersyjnych instalacji „Welt ohne Außen: Immersive Räume seit den 60er Jahren” w Gropius Bau omawia Wojciech Delikta, z kolei o pokazie „Perspektywa wieku dojrzewania. Szapocznikow – Wróblewski – Wajda” w Muzeum Śląskim w Katowicach pisze Agnieszka Salamon-Radecka, która także, kontynuując serię „Poznańska awangarda”, przybliża sylwetkę Jana Jerzego Wronieckiego. W dziale „Sztuka młodych” Marcin Krajewski przedstawia Wioletę Rzążewską.
We wrześniowym „Arteonie” również, jak zawsze, felieton Andrzeja Biernackiego, inne recenzje, aktualia i stałe rubryki.