W majowym „Arteonie”: Marcel Skierski pisze o projekcie „Atak na Pałac Zimowy”, pokazywanym w łódzkim Muzeum Sztuki, z kolei twórczość Beaty Ewy Białeckiej z okazji wystawy „Ave Kobieta” w Muzeum Narodowym w Gdańsku przybliża Karolina Staszak. Andrzej Biernacki omawia wystawę rzeźby „Rezonanse sztuki VIII. Kto ma oczy niech słucha”, odbywającą się w Narodowym Forum Muzyki we Wrocławiu, a Wojciech Delikta przedstawia zagadnienie mody i ikonografii chrześcijańskiej na marginesie wystawy „Heavenly Bodies: Fashion and the Catholic Imagination” w nowojorskim Metropolitan Museum of Art.
Okładka: Beata Ewa Białecka, „Macierzyństwo”, 2011, olej na płótnie, haft, 80 x 100 cm, mat. pras. Muzeum Narodowego w Gdańsku
Cristina Lucas, „La liberté raisonnée”, 2009, dzięki uprzejmości Cristiny Lucas, ot. materiały prasowe Muzeum Sztuki w Łodzi |
Szczególne znaczenie dla problematyki łódzkiego pokazu mają dla mnie dwie prace – otwierające współczesną część wystawy wideo Lucas pt. „Wolność wiodąca lud” i wieńcząca ekspozycję wideodokumentacja „Szturmu na Reichstag”, zorganizowanego przez szwajcarskiego reżysera teatralnego Milo Raua. Pierwsza z wymienionych prac powstała w 2009 roku jako bezpośrednie nawiązanie do słynnego malowidła Eugène’a Delacroix. Jak na obrazie francuskiego mistrza, wideo przedstawia kobietę w czapce frygijskiej, trzymającą francuską flagę i karabin, stojącą na czele buntowników. Operujące czasem medium filmowe pozwala artystce pokazać „ciąg dalszy”. Oto Wolność przypadkowo upada. Rozwścieczony tłum obraca się przeciwko leżącej, brutalnie mordując bezbronną kobietę. Wideo, samo będąc wykonane z niezwykłą wizualną dbałością, obnaża estetyzację rewolucji, dokonaną przez Delacroix. Z drugiej strony, wnioski, do jakich dochodzimy za pośrednictwem dzieła, trącą banałem. Wiedza o następstwach rewolucji francuskiej – m.in. jakobiński terror – stanowi materiał przedstawiany na lekcjach historii szkół ponadpodstawowych. Podobnie jak „Noc długich noży” w nazistowskich Niemczech czy stalinowskie czystki w Związku Radzieckim. Pierre Vergniaud, żyrondysta doprowadzony na szafot przez sankiulotów, miał powiedzieć: „Rewolucja, jak Saturn, pożera własne dzieci”.
Beata Ewa Białecka, „Must Have (stopy mojego syna)”, 2015, olej na płótnie, haft, 40 x 40 cm, materiały prasowe Muzeum Narodowego w Gdańsku |
Na temat malarstwa Beaty Ewy Białeckiej powstało wiele artykułów, w których autorzy, ale przede wszystkim autorki, podkreślają zdecydowanie feministyczny przekaz jej obrazów. Można także odnieść wrażenie, że fakt, iż artystka igra z ikonografią chrześcijańską, dostarczył niejednej feministce dreszczy rozkoszy: „Białecka feminizuje cały świat, czyniąc ze świętych męskich święte kobiety. Od lat zakochana jestem w tych malarskich bluźnierstwach” – pisze w katalogu wystawy „Ave Kobieta” Marta Smolińska. Pokaz ulubionej malarki feministek, niejako podsumowujący 15 lat pracy twórczej, zorganizowany w takim, a nie innym kontekście społecznym – czyli w momencie, w którym część społeczeństwa manifestuje wsparcie obywatelskiej inicjatywy zakazu tzw. aborcji eugenicznej, a druga część domaga się zagwarantowania kobietom tzw. praw reprodukcyjnych – jest doskonałą okazją, by z bardzo dobrych obrazów uczynić rodzaj feministycznych transparentów. Lubię malarstwo Białeckiej, a jednocześnie mam ogromny dystans do działalności dzisiejszych feministek, dlatego zanim dotarłam do Gdańska, była we mnie nie tylko chęć zobaczenia zwłaszcza najnowszych jej prac, ale także ciekawość, jak z tą niejednoznaczną twórczością rozprawiły się autorki i autorzy tekstów katalogowych.
Jan Kucz, „Szyjący”, 2000, ot. Bogusław Beszłej NFM 2018 |
Spodziewam się, że dowolna umieszczona w przestrzeniach NFM forma utonie w –blikujących milionem refleksów – taflach przeszkleń, zginie w otchłani przepastnych perspektyw, przytłoczy ją polerowana galanteria podestów i ścian. W odróżnieniu od np. „zmęczonych” loftów, taka skala transparentnych lub glansowanych płaszczyzn, rzucona w sąsiedztwo prac z indywidualnym obliczem, nigdy nie będzie w stanie nawiązać z nimi przyjaznego dialogu. Albo jej będzie „za daleko” do poetyckiego wymiaru jednych, albo za blisko do technicznego sznytu innych. Formy antropomorficzne o skomplikowanej kombinatoryce i niewielkiej skali nigdy nie pogodzą się z chłodem bezosobowego entourage’u quasi-biurowca, a formy geometryczne stracą przy nim własną celowość skrótu. Można by, rzecz jasna, wyalienować eksponaty jakimś wewnętrznym podziałem, ale zawsze będzie to przykład jałowego rozwiązywania uprzednio stworzonych problemów.
Nie wydaje mi się, żeby organizatorzy, a zwłaszcza autorzy przedsięwzięcia nie antycypowali tej fundamentalnej trudności. Przeciwnie. Sądzę, że doskonale ją przewidzieli, ale „dla sprawy” przymknęli oko. Wszak większość z nich to doświadczeni twórcy z potężnym dorobkiem, a do tego –w większości – dzierżący najwyższe funkcje w szkolnictwie artystycznym. Co więc było ową „sprawą”, dla której warto było zaryzykować kolizję?
Evening Ensemble, John Galliano for House of Dior, autumn/winter 2000-2001 haute couture, Courtesy of Dior Heritage Collection, Paris, Image courtesy of The Metropolitan Museum of Art, Digital Composite Scan by Katerina Jebb |
Związek mody i religii jest tak stary jak one same, toteż niepodobna opisać tu choćby w zarysie ich wspólną historię. Warto jednakże –w kontekście wystawy – zastanowić się nad kilkoma punktami, ważnymi dla obu. Porównanie „Vogue’a” do Pisma Świętego, a redaktor naczelnej do papieża to nie jedyne analogie. Podobne paralele retoryczne między światem mody a sferą sacrum można mnożyć. W „new looku” Diora, „małej czarnej” Chanel czy „Le Smoking” Yves Saint Laurenta upatruje się dzisiaj przejawów krawieckiej ortodoksji. Pokazy na wybiegach przywodzą na myśl liturgiczne ceremoniały, a kreacje haute couture – powstałe wskutek benedyktyńskiej pracy – nabierają cech drogocennych paramentów. Nie bez znaczenia pozostaje też fakt, że o Audrey Hepburn, Iris Apfel i Daphne Guinness czy o – nomen omen – kultowych strojach pokroju mondrianowskich sukienek, mówi się: „ikony”. Moda strukturyzuje się jeśli nie na wzór, to podobnie jak instytucja Kościoła. Wyznacza główne zasady, kierunki postępowania, przedmioty kultu, hierarchie itp. W skrócie: buduje kapitał symboliczny. Wedle socjologów, Bernarda Barbera i Lyle S. Lobel, ubiór pełni nie tylko funkcję utylitarną (chroni ciało) oraz estetyczną (podkreśla atrakcyjność), lecz także symboliczną, a zatem odzwierciedla status społeczny, rangę – słowem: władzę. To okolona trzema diademami tiara wskazywała do 1965 roku na godność papieską, zaś garsonki z szerokimi ramionami wyróżniały businesswomen w latach 80. Jednak tak rozumiany strój prowadzi nierzadko od splendoru do żenującego przepychu i przemocy symbolicznej.
o muzealnych prezentacjach polskiego dizajnu, m.in. o Galerii Polskiego Wzornictwa, otwartej w Muzeum Narodowym w Warszawie, pisze Aleksandra Kargul. Dorota Żaglewska kontynuuje natomiast rubrykę „Rynek sztuki” tekstem przybliżającym ciemną stronę rynku, czyli problem fikcyjnych licytacji, braku transparentności, falsyfikatów. Twórczość Kazimierza Borkowskiego rekomenduje w „Arteonie” Tomasz Biłka, a Andrzej Biernacki w rubryce "Dossier" przybliża sylwetkę Jana Dziędziory. W majowym „Arteonie” także Zbigniew Jan Mańkowski komentuje publikację „Między estetyką a etyką. Rozważania nad problemem estetyzacji”, a serie dotyczącą poznańskiej awangardy rozpoczyna tekstem o Jerzym Hulewiczu Agnieszka Salamon-Radecka.