W styczniowym „Arteonie” wspominamy rok 2017 - najpiękniejszą wystawę, najgłupsze wydarzenie, pozytywną tendencję, niepokojące zjawiska i miejsce, które zaistniało. Twórczość Modiglianiego w kontekście londyńskiej wystawy w Tate Modern omawia Włodzimierz Wrzesiński. Berlińską realizację Jamesa Turrella prezentuje Wojciech Delikta. Karolina Staszak przedstawia malarstwo Andrzeja Biernackiego, a Marcin Krajewski rekomenduje obrazy Rafała Borcza.
Okładka:
Amedeo Modigliani, „Nude”, detail, 1917, oil on canvas, 89 x 146 cm, private collection, mat. pras. Tate Modern
Jan Szczepkowski „Nieruchoma kurtyna”, 2017, olej na płótnie, 180 x 180 cm, dzięki uprzejmości artysty |
Zupełnie subiektywne, wrażeniowe, ułożone na podstawie szybkiego przeglądu wspomnień - a nie skrupulatnych notatek - podsumowanie roku 2017. Bo w odbiorze sztuki najbardziej liczy się to, co zostaje z nami, w naszej pamięci, na dłużej. |
Amedeo Modigliani, „Marie (Marie, fille du peuple)”, 1918, oil paint on canvas, 61,2 x 49,8 cm, fot. Kunstmuseum Basel, Bequest Dr. Walther Hanhart, Riehen, 1975 |
Ekspozycja w londyńskiej Tate Modern została udostępniona zwiedzającym 23 listopada 2017 roku. Dziesięć dni później przypadało stulecie jedynej indywidualnej wystawy prac Modiglianiego, która odbyła się za jego życia. W paryskiej Galerii Bertha Weilla doszło w związku z nią do interwencji policji. Powodem było wyeksponowanie w galeryjnej witrynie kobiecego aktu, który został uznany przez mieszkającego naprzeciw komisarza policji za obrażający moralność. Przypomnienie tego incydentu jest interesujące jako świadectwo recepcji prac Modiglianiego w czasach, w których powstawały – często postrzegano je jako pozbawione wartości artystycznej, a w związku z tym także komercyjnej. Współcześni artyście nie doceniali jego nowatorskiego podejścia do sztuki figuratywnej. Ale czy było ono rzeczywiście nowatorskie? |
Instalacja świetlna Jamesa Turrella w kaplicy na Dorotheenstädtischer Friedhof I w Berlinie, fot. Wojciech Delikta |
Na skraju Dorotheenstädtischer Friedhof - jednego z najstarszych protestanckich cmentarzy w Berlinie, gdzie spoczęli m.in. Hegel, Schinkel i Brecht - znajduje się niewielka kaplica pogrzebowa. Skromny, pozbawiony ornamentów budynek stanął tu w 1928 roku. Gdy po blisko dziewięćdziesięciu latach kondycja budowli uległa nadwątleniu, podjęto decyzję o jej odrestaurowaniu. Gruntowny remont stał się okazją do nowego zaaranżowania wnętrza, do którego realizacji zaproszono amerykańskiego artystę - Jamesa Turrella. Berlińska kaplica została ponownie otwarta w roku 2015, jednak już nie tylko jako miejsce funeralnych nabożeństw, lecz także jako świątynia medytacji, umiejscowiona w sercu gwarnego miasta. Myśli krążą tu w równej mierze wokół eschatologii, co doczesności; wokół transcendentnego i materialnego zarazem. Ten paradoksalny wymiar kontemplacyjnego doświadczenia, wahającego się między niebem a ziemią, wzmacnia artystyczna interwencja Turrella - instalacja, której głównymi budulcami są światło i przestrzeń. Amerykanin posługuje się nimi jak plastycznymi tworzywami, odmiennymi jednak od tradycyjnego medium malarstwa czy rzeźby. Wyróżnia je wszak niematerialność - substancjalna niemożność pochwycenia czy okiełznania. Mimo to, patrząc na berlińskie dzieło Turrella, trudno uznać światło i przestrzeń za imponderabilia. Kalifornijski artysta zdaje się panować nad nimi do tego stopnia, że tworzą one kompozycje podporządkowane matematycznemu rygorowi geometrii, nie tracąc przy tym nic z lirycznej emanacji właściwej sztuce sakralnej. |
Andrzej Biernacki, „Para”, 2013, olej, płótno, 160 x 130 cm, dzięki uprzejmości artysty |
To jest tekst, który miał się tutaj nigdy nie pojawić. Bo jak to być może - redaktor naczelna miesięcznika publikuje na jego łamach aprobatywny artykuł o malarstwie znanego z tychże łamów felietonisty? Na tak wyrażoną wątpliwość mogłabym po prostu odesłać do zamieszczonych reprodukcji, które każdemu miłośnikowi sztuki uświadomią, że fakt zwlekania z napisaniem tego tekstu wynikał z przesadnej ostrożności i obawy przed posądzeniem o promowanie „swojego”. Przesadna ostrożność i obawa nie są jednak dobrymi doradcami. Poleganie na nich spowodowało wytworzenie sytuacji nieuczciwej tak wobec czytelników, jak i artysty - oto jeden z najbardziej utalentowanych malarzy starszego pokolenia znany jest z „Arteonu” wyłącznie jako felietonista (czasami krytyk), a czytelnicy na ogół nie mają pojęcia, czemu zawdzięczamy jego ostrość widzenia i surowe sądy wobec dzisiejszej produkcji artystycznej. A zawdzięczamy temu właśnie, że Andrzej Biernacki jest przede wszystkim malarzem, który nie tylko pisze o potrzebie stawiania na jakość, nie tylko jej (na ogół darmo) wypatruje w instytucjonalnym obiegu sztuki, ale sam tę jakość od dawna, ręcznie, cierpliwie generuje. Czytelnik, który nie zna jego obrazów, nie zna zasadniczej siły jego argumentów, bo ton Biernackiego nie bierze się z frustracji artysty o skromnych możliwościach, lecz z pełnej świadomości tego, że dominujące dziś trendy - konceptualizacja, polityzacja, ideologizacja - pozbawiają odbiorców sztuki istotnych doświadczeń, które lada dzień w ogóle przestaną być dostępne - a tak nie musiałoby być. Oraz z poczucia obowiązku przypominania, czym jest kultura malarska, gdzie jej szukać i jakie są jej najlepsze tradycje, które swoim malarstwem umiejętnie podtrzymuje. |
Rafał Borcz, „Dzikie zwierzę”, olej, płótno, 140 x 180 cm, dzięki uprzejmości artysty |
Wszytko zaczyna się w Zatoce Węża. W chłodny, późnojesienny poranek po przejrzystej wodzie Jeziora Solińskiego płyną łodzie, wypełnione pakunkami i przedmiotami, ale tylko tymi naprawdę niezbędnymi do przeżycia. Ciszę zakłócają jedynie plusk wody, krzyk ptaków, szelest liści i traw poruszanych przez wiatr. Po przybiciu do brzegu wędrowiec przywiązuje łodzie, rozpakowuje ładunek i rozbija namiot. Nieco później rozpali ognisko, przygotuje posiłek, by wreszcie, wieczorem, rozłożyć łóżko polowe na skraju lasu i udać się na spoczynek. Do snu będą go kołysać szum lasu, pohukiwanie sów, czasem przenikliwe wycie wilczej watahy. Zanim zaśnie, spogląda w rozgwieżdżone niebo. To prawdziwy powrót do natury, jednak myliłby się ten, kto chciałby sądzić, że jest to doświadczenie sielankowe, wyjęte żywcem z romantycznych poematów. Jeśli jest w tym romantyzm, to ten, w którym natura jest potężna, czasem przerażająca, i niezmiennie wskazuje człowiekowi jego prawdziwe miejsce w otaczającym go świecie. Bezmiar nocnego nieba, usianego gwiazdami, przypomina, że jesteśmy tylko pyłem, istniejącym przez krótką chwilę. Krzyki ptaków brzmią, jakby gdzieś, głęboko w leśnej gęstwinie, ktoś właśnie popełniał morderstwo ze szczególnym okrucieństwem. Odgłosy przywołujących się wilków sprawiają, że włosy jeżą się na karku. Tak kończy się dzień pierwszy. Przez następnych kilka miesięcy, zanim wygonią go chłód i zobowiązania zawodowe w krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych, Rafał Borcz będzie żył w samotności (poza krótkim okresem, gdy odwiedzą go rodzina i przyjaciele), kąpał się w jeziorze, łowił ryby, zbierał leśne owoce i grzyby, doświadczał rzeczywistości, do której tęsknić będzie przez pozostałą część roku. Wyjazdy do Zatoki Węża to jego migracja zwierzęca, dalekie echo wędrówki ludzi pierwotnych, atawistyczny rytuał, który powtarza raz, czasem dwa razy w roku. W czasie, który spędza nad brzegiem Jeziora Solińskiego, nie szkicuje, nie odczuwa potrzeby malowania. Wszystko, o czym chciałby malować, jest na miejscu, na wyciągniecie ręki. Obrazy Rafała Borcza powstają dopiero z tęsknoty. |
wystawę „Wyzwanie moderny. Wiedeń i Zagrzeb około 1900” w wiedeńskim Belvedere recenzuje Grażyna Krzechowicz. Anna Bartosiewicz przybliża pokaz „In the stream of time” odbywający się w BWA w Bydgoszczy. W rubryce „Rynek sztuki” Dorota Żaglewska omawia tajniki aukcji. Zbigniew Jan Mańkowski dzieli się refleksjami po filmie „The Square” Rubena Östlunda. Konferencję dotyczącą problemów wczesnej polskiej awangardy przypomina Agnieszka Salamon-Radecka. Ponadto felieton Andrzeja Biernackiego, aktualia i inne stałe rubryki.