Grzegorz Śmigielski - Transatlantyk
Wernisaż: 2010-12-02 20:30:00
Chłodnym uśmiechem…
[…] człowiek epoki dostatku nie egzystuje już, jak uprzednio i odwiecznie, w środowisku innych ludzi, lecz otoczony jest przedmiotami.
Jean Baudrillard
Nasza rozmowa rozpoczyna się chłodno i rzeczowo.
- Jestem profesjonalistą. Malarzem z zawodu. Maluję – mówi o sobie Grzegorz Śmigielski.
„Rzeczywiście. To prawda” – myślę rozglądając się po jego pracowni. – „To ktoś, kto bardzo dobrze wykonuje swoją pracę.”
***
Grzegorz Śmigielski maluje sportowców: biegaczy, skoczków, gimnastyków, rowerzystów, kajakarzy… Współczesnych bohaterów.
Teraz coraz częściej przedmioty-maszyny: szybkie i dobre samochody. I starsze, lecz zawsze wyjątkowe. Samoloty i motocykle. Transatlantyki.
Sport i podróżowanie - ulubione formy spędzania wolnego czasu. Przyjemności (i coraz częściej cele) po codzienności wypełnionej pracą.
Czasem maluje też kwiaty.
A także portrety. Ale kto dziś potrzebuje (i kto jest może wytrzymać trud pozowania…?) portretu malarskiego?
Malarstwo Grzegorza Śmigielskiego jest idealnie czyste i czytelne. Głównemu motywowi – tematowi nie towarzyszą inne. Nic dodatkowego. Nic nie zakłóca jasności komunikatu. Także pod względem warsztatu nic nie można mu zarzucić. Jest „doskonale profesjonalne”.
***
Obrazy Grzegorza Śmigielskiego są przede wszystkim miłe dla oka. Pozostanie etapie wrażeniowego oglądu, byłoby jednak zbytnim uproszczeniem. Kolejne, bardziej wnikliwe spojrzenia pozwalają uchwycić to, czego naprawdę dotyczą jego prace. To prowadzony z perspektywy osobistej, lecz nie pozbawionej ambiwalencji, dialog ze współczesną kulturą. Jakkolwiek patetycznie to brzmi.
Piszący o twórczości Grzegorza Śmigielskiego zwracali przede wszystkim uwagę na obecny w jego obrazach pastisz i nostalgię za ideałem piękna (Zbigniew Pindor) oraz na odwołanie do ikonosfery totalitaryzmu (Ewa Klekot). Być może jednak ciężar tych odniesień jest zbyt przytłaczający?..
Jest jednak pewien kontekst, który można byłoby przywołać. Ewa Klekot zatytułowała swój tekst komentujący wystawę Grzegorza Śmigielskiego w Galerii Promocyjnej w Warszawie w 2001 roku - „anonimowy bohater pozytywny”. Szczególnie przymiotniki wydają się być istotne. Bo Grzegorz Śmigielski pozbawia swoich bohaterów indywidualizmu. Ich doskonałe twarze i ciała emanują czymś nie-ludzkim, jakąś atrakcyjnością idealnej serii (nawet sugestia erotyzmu jest podszyta chłodem). Symulacyjnym ideałem. Jakby były zbiorem znaków-kodów odnoszącym się do figury „idealnego człowieka”. Śmigielskiemu nie chodzi bowiem o ikony, nie o przedstawienie sportowców – bohaterów, nie o wizualizację marzenia o tym, by „być jak….”, ale sugestię stanu, do którego dążymy… Osiągamy?
Gdy malował sportowców – zwycięzców nie była to dokumentalna rejestracja zawodów sportowych, zmagania się ze sobą czy studium ciała w ruchu, lecz raczej temat, za pomocą którego mógłby przedstawić spełnione marzenie o sukcesach i idealnym ciele. Równolegle Grzegorz Śmigielski malował bohaterów socrealizmu – posągi towarzyszące socrealistycznej architekturze MDM-u czy Placu Defilad. To wszystko, co jest ponad rzeczywistością, ponad tym, co tu i teraz: nadludzkie piękno, nadludzka siła. Przedstawione w aurze spełniania. To sukces z pominięciem stanu realizacji, z chłodnym dystansem i gracją. Gdzieś w nieokreślonej przeszłości/przyszłości. Teraz powiedzielibyśmy – wirtualnie.
W ostatnich obrazach Grzegorz Śmigielski zwrócił się ku przedmiotom. Coraz częściej maluje współczesne obiekty marzeń – samochody, motocykle, szybkie łodzie motorowe, deski surfingowe. Prędkość i przyjemność. Stany pożądane.
We wcześniejszych pracach zwracał uwagę nienaganny, klasyczny (czy raczej: klasycyzujący) warsztat malarski. Do tego stopnia, że patrząc na nie, ulegaliśmy zmieszaniu, że oto nie wiemy, czy stoimy przed obrazem z okresu międzywojennego, czy „dobrym” obrazem socrealistycznym. Czy może jest to kopia, replika? Czy jednak obraz współczesny? Ten stan niejasności pogłębia jeszcze kontekst fotografii, która często stoi „przed” obrazem, jest cieniem, inspiracją, choć nie zawsze bezpośrednią. Albumy przedstawiające zawody sportowe z lat trzydziestych oraz te powojenne, z lat pięćdziesiątych (Grzegorz Śmigielski nie ukrywa, że darzy je sympatią), mają właśnie tę atmosferę: chłodnej bezczasowości. Zatrzymania, dystansu. Błogiej szczęśliwości. Jakby pozbawione były źródłowego obrazu-przyczyny, widoku, na który skierowany został obiektyw kamery. Mają w sobie coś z symulacji. Podobną aurę mają obrazy Grzegorza Śmigielskiego. I choć forma ostatnich obrazów nieco się zmieniła - „uwspółcześniła”, coraz wyraźniejsza jest umowność i uogólnienie, to jednak uczucie niejednoznaczności, zawieszenia w bezczasie pozostaje. Postacie, nawet jeśli pojawiają się, to jakby z oddalenia, ledwie zarysowane, zasugerowane. Wszystko spowite jest jakimś zamgleniem, jakieś mniej wyraźnie… Jakieś bardziej nostalgiczne i sentymentalne. Oglądane coraz bardziej chłodnym okiem. Coraz mniej „realnie” mimo konkretności przedmiotu. Kremowy volkswagen. Srebrny mercedes. Czerwone ferrari…
Grzegorz Śmigielski podejmuje grę z popularnymi wyobrażeniami, z marzeniami o sukcesie, zwycięstwie, wyjątkowości. O luksusie, o radości sportu i przyjemnościach czasu wolnego. O przedmiotach, dzięki którym będziemy lepsi, szybsi, szczęśliwsi… Maluje to, „co chcielibyśmy dostać” i „kim chcielibyśmy być”. Podejmuje też grę w obszarze sztuki ( sztuka jest „sztuczna”). Uśmiecha się chłodno. Jest tym, kim chce/może być: aktorem, sportowcem. Artystą. Profesjonalistą.
Gra wyobrażeniami, którą podejmuje Grzegorz Śmigielski, odwołuje się do statusu naszej tożsamości. Nie jesteśmy już tu i teraz. Każdy chce być/jest kimś, kim nie jest (nawet sobą, jak namawia jeden ze sloganów; jakby zakładając, że „teraz sobą się nie jest”). Jeszcze niedawno mieliśmy do dyspozycji jedynie perspektywę czasową: mogliśmy projektować siebie gdzieś w bardziej lub mniej wyraźnie zarysowaną, lecz zawsze radosną i dobrą, przyszłość lub przeszłość. Teraz mamy wirtualność.
Malarstwo Grzegorza Śmigielskiego łączą związki z popartem. Mimo różnic formalnych, odmiennej tematyki, motywacje są podobne. I ambiwalencja wobec rzeczywistości. I rodzaj cichego wobec niej wspólnictwa. Ów chłodny, wieloznaczny uśmiech…
Powrót