"Obce nam dzisiaj dawne słowo
Więdnie jak róża i krwawi jak rana...
Czy przetrwa jeszcze? czy nam się zabliźni
Pewnego Pięknego Rana?"
Maria Pawlikowska-Jasnorzewska, Bliźni
Maria Pawlikowska-Jasnorzewska w wierszu Bliźni kugluje dziwnym podobieństwem zabliźniania i bliźniego, rany i poranka. Jedno słowo, tytułowi Bliźni, jest bliskie zarówno rany, jak i przyjaciela. A z poetyckiego żonglowania wynika, że blizna mieści w sobie i piękno, i ból, a także moc zapomnienia o poranku. Powoduje zatem jednocześnie niewspółmierne uczucia zachwytu i cierpienia. Blizna – ta, która uporczywie nie chce się zabliźnić – poetce przypomina i ranę, i różę. To niezwykłe zestawienie bliskie jest wyobraźni innego poety. Wilfred Owen opisał ranę okaleczonego na wojnie młodego mężczyzny w wierszu Beauty, najpierw wyrażając zachwyt, a potem przerażenie. Odłamek dosięgnął ciała, gdy mokra skóra błyszczała od wody, podczas pływania („the wet skin glistened when he swam”). Rana wyglądała przez chwilę, jak w pełni otwarty ukwiał ( „a fully-opened sea-anemone”). Osoby w pobliżu zakrzyknęły oczarowane „Cóż za piękno!” („What a beauty!’), przez ułamek sekundy widząc w niebywałym spektaklu nadzieję i wybuch witalności. Po niedługim czasie okazało się jednak, że w szkarłatnym kwiecie pojawiła się zgnilizna („a canker worked into that crimson flower”). W obu wierszach, Polki i Anglika, niemal równolatków, zasadniczym bohaterem jest oczywiście miłość, przemieniająca niezrozumiale skrajności w podobieństwa. A tę niepojętą rozumowo alchemię transformacji – bodaj na chwilę – rany w ukwiał oraz blizny w bliźniego, wyrazić potrafi jedynie sztuka.
Zrosty na koniuszku serca – zbiorowa wystawa czterech artystek: Patrycji Mastej, Grażyny Rigall, Joanny Rusinek i Katarzyny Swinarskiej, odnosi się do ran, które (już) nie krwawią. Tytuł wziął się z prawdziwej diagnozy lekarskiej postawionej jednej z artystek. Termin medyczny, odnoszący się do specyficznych pasm łącznotkankowych, czyli nieprawidłowych połączeń, powstałych w wyniku przebytych zapalnych stanów i urazów, prowadzi do zaburzeń rytmu serca i innych powikłań. Odwołuje się też – na szczęście, do procesów gojenia. W tym właśnie terapeutycznym wymiarze okazał się inspirujący i obrazotwórczy. Widz na wystawie powinien więc uruchomić wyobraźnię poetycką, trochę jak Maria Pawlikowska-Jasnorzewska i trochę jak Wilfred Owen, bo w alchemicznych procesach twórczych artystki zmieniły rany w kwiaty, płomienie, bramy innej rzeczywistości i emanacje barwne. Ale obrazy Mastej, Rigall, Rusinek i Swinarskiej nie są anestetykami. Uśmierzanie bólu byłoby zbyt proste. Dlatego zdarza się często, że obrazy wykorzystują piękno, by zadzierzgnąć relację z widzem. Piękno jest wówczas jak haczyk otwierający zabliźnienia. Opancerzeni stają się zahaczeni. Uzbrojeni, chełpliwie wskazujący na swą przewagę – zaczynają znowu czuć. Zahaczeni – stają się wrażliwi, zaczynają zwracają uwagę na relacje, na rolę jaką pełni uważność w ich pielęgnacji. To bowiem właśnie przywrócenie zdolności czucia pozwala zmieniać to, co poszło nie tak.
Fragment tekstu Anny Markowskiej - Zrosty na koniuszku serca
Artystki: Patrycja Mastej, Grażyna Rigall, Joanna Rusinek, Katarzyna Swinarska
Kuratorka: Anna Markowska