„Złota” to autoportret Martyny Pinkowskiej, od którego został zaczerpnięty tytuł wystawy. Klamrę jej narracji stanowi tytułowa figura, określenie zdolnej, odnoszącej sukcesy osoby, na której projektowane są wysokie oczekiwania złożone z ambicji i wymagań. Figura Złotej staje się spoiwem łączącym bezimienne bohaterki. Przedstawiona na obrazie postać skierowana jest do nas plecami. Poza zarysem sylwetki i sugestią rumieńca niewiele o niej wiadomo. Wypieki na jej twarzy możemy uznać za dowód skrępowania, może wręcz wstydu. Róż staje się jego emanacją w ciele. Ciało jako przestrzeń przesiąknięta emocjami przekazuje je dalej, pod postacią afektów przedostają się poza ramy obrazu. Emocjonalne ślady na namalowanym ciele są znajome. Staramy się je odczytać, już z tego miejsca próbując interpretacji.
Niepozorny i prosty do przeoczenia obraz otwiera przestrzeń, w której poza nami, widzami, znajduje się szereg postaci trudnych do opisania. Nie posiadają szczególnych cech, są pozbawione mimiki, ich spojrzenia wyblakły. Zdają się być zadomowione na płótnach, od momentu, w którym artystka pierwszy raz podjęła się ich namalowania. Umowny zarys sylwetek odwzorowuje ich niejasną rolę. Ambiwalentność to główna cecha ich obecności. Podobnie jak w poprzednich obrazach Martyny Pinkowskiej, nie wiemy, czy pełnią role przychylnych opiekunek czy wrogich ciemiężycielek.
Virginia Woolf zachęca, aby twórczyni nie cofała się przed żadnym tematem, nieważne jakby był trywialny lub wielki. Tym tropem zdaje się podążać Martyna Pinkowska. W najnowszych pracach łączy kronikarski zapis ostatnich miesięcy z retrospekcjami. Balansuje między przeciwstawnymi porządkami, pomiędzy odwzorowaniem pełnej napięcia osobistej transformacji, a odtwarzaniem prozaicznych lub wyblakłych wspomnień. Swobodne tworzenie staje się jej prywatnym aktem emancypacji, kolejnym z kroków w stronę wolności. Od Złotej należy się uwolnić, porzucić karkołomny cel jakim zdaje się być zostanie nią. Jeśli malowanie ma być drogą ku wyzwoleniu, to Złotą należy zamazać, pokryć, rozmyć. Z pomocą przychodzą też najbliższe Martynie kobiety, otaczające ją codziennie troską. Dołączają do reszty niezidentyfikowanych postaci. Czasem stanowią uosobienia konkretnych sytuacji, czasem są portretami bliskich osób. I chociaż bywają trudne do rozpoznania, to uwiecznienie ich na płótnie jest wyrazem wdzięczności, szacunku, miłości. To one przypominają jej, że celem nie może być zostanie Złotą.