Jadwiga Janowska i Jakub Dziewit to artyści, którzy pomimo posługiwania się skrajnie odmiennymi estetykami spotykają się ze zrozumieniem wobec podstawowego fiaska fotografii. Zdjęcie to obraz i konstrukt, podobnie jak wyryte w nas ślady innych osób w postaci zniekształconych wyobrażeń lub wybiórczej pamięci. We wzajemnym, pełnym melancholii dialogu Jadwiga i Jakub współdzielą twórczo niemoc autentycznego spotkania z drugim w kadrze, a także tęsknotę za człowiekiem, który się wymyka. Wystawie przewodzą słowa Rolanda Barthesa ilustrujące iluzoryczność fotograficznych przedstawień, w których Ja-Ty zostaje przesłonięte poprzez zwielokrotnione zapośredniczenie wytwarzanymi przez nas obrazami:
„Przed obiektywem jestem jednocześnie: tym, za kogo sam się uważam; tym, za kogo chciałbym, żeby mnie uważano; tym, za kogo uważa mnie fotograf; tym wreszcie, kim fotograf się posługuje”. [tłum. W. Michera]
Wystawa eksponuje cielesność, jednocześnie nie chodzi tu o ciała jako takie. Ciało jest tu obrazem i tworzywem. W przypadku artysty malarskim zestawem plam murszejącej pamięci. Dla artystki ciała stanowią budulec dla nieoczywistych konstelacji. W tandemie artyści przedstawiają nie-ciała i nie-ludzi, a raczej zestawy kształtów i znaczeń, które im przypisujemy. Nagość okazuje się niespełnioną obietnicą intymności. Bez względu na to, czy ujęcia byłyby czułe, zabawne czy pornograficzne pozostają jedynie o b r a z e m. Patrząc na nie, pozując do nich, uwieczniając je powielamy społeczne wzorce wizualne, nakładamy własne filtry.
Schematy obrazowania funkcjonujące w naszej kulturze zawłaszczają podmiotowość. Szczególnie zza kobiety nie widać kobiety, jest obiektem pożądania i fantazją na jej temat. Jakub Dziewit jest mężczyzną w średnim wieku, świadomym tradycji męskich twórców i ich spojrzenia, problemu „male gaze” także w jego zdjęciach. W jego podejściu do portretu kryje się jednak nadzieja, że gest fotografowania może być aktem nie tyle objęcia władzy nad ciałem, ale wzajemnym poznaniem fotografa oraz osoby pozującej – w tym spotkaniu poszukuje więc możliwej naturalności i podkreśla równocześnie współautorstwo osób pozujących. Jednocześnie nasuwają się następujące pytania: Na ile mimowolnie powielamy ograniczające kanony, wzorce patrzenia i prezentowania się? Na ile swobodnie je przejmujemy i aktywnie kształtujemy, pozwalając sobie na własną ekspresję i grę z kulturową kliszą? Artysta celowo tworzy w grubym ziarnie i poza głębią ostrości, by utrudnić postrzeganie w perspektywie konkretnych osób, by nadać obrazom wrażenie bezosobowe. Mierzy się z historią męskiego uprzedmiotowienia kobiecych ciał, podejmuje próbę jego przepracowania, bez popadania w pruderię. Jego fotografie kobiet są nostalgiczne i zmysłowe. Odpowiadają na ludzkie pragnienie, by zostać pokazanym w atrakcyjny sposób, co wynika również z poczucia piękna i potrzeby akceptacji, a nie jest wyłącznie narzędziem opresji. Niedoskonałości i skazy negatywu dodają uroku i faktury, która nadaje haptyczny charakter całości - wrażenie namiastki autentyczności, a nieostrość utrudnia jednoznaczną erotyzację ciał. Fotografie Dziewita stawiają pytanie o to, jak pamiętamy ludzi? Jak stają się oni wyobrażeniami w naszej głowie, które zacierają się i rozmywają?
Jadwiga Janowska jest kobietą należącą do młodego pokolenia. W swojej twórczości bawi się społecznymi i estetycznymi konwencjami układając z nich nowe, świeże kompozycje. Jej zdjęcia przypominają mozaikę swobodnie ułożonych ciał i obiektów wplecionych w środowisko naturalne i sztuczne. Płeć schodzi tu na dalszy plan, zacierają się ostre granice pomiędzy kulturowymi wzorcami kobiecości i męskości, kanonami atrakcyjności. Zamiast tego otwiera się niebinarne spektrum ludzkiej ekspresji. Odbiorowi jej prac, a także kulisom ich powstawania towarzyszy duch zabawy i nowatorskiego eksperymentowania z formą. Artystka z lekkością zaprasza nas do świata po demontażu sztywnych społecznych norm, krępujących naszą cielesność. Pomimo modowego charakteru zdjęć nie są one rezultatem wąskiej selekcji ciał według obowiązujących standardów atrakcyjności. Ciało w jej twórczości stanowi surowiec (ang. flesh w odróżnieniu od body), plastyczną materię formowaną w różnorakie konstelacje. Interesują ją konkretne układy, a nie osoby. Splątane ciała stanowią metaforę skomplikowanych uwikłań międzyludzkich, pragnienia połączenia, defragmentaryzacji w obliczu niemożliwości scalenia.
Jadwiga posługuje się techniką cyfrową i używa, nieprzypadkowo, w swoich zdjęciach flesza. Podczas gdy Jakub stosuje technikę analogową, współgrającą z rozmarzoną, a jednocześnie surową, gęstą atmosferą. Ziarnistość jego fotografii dodaje jej pieprzności i namacalności. Ona czerpie przyjemność z bycia analityczną obserwatorką, z dystansu modelującą plastyczną materię ciał w abstrakcyjne konfiguracje. On oddaje wodze czuciu. Jej zdjęcia są wyraziste i jasne, jego przybrudzone i pogrążające się w mroku. To powidoki, malowane urywki niknących wspomnień. To performance i widzialność tak ostra, że aż sztuczna. Oboje szczerze kłamią (w najlepszych intencjach). Patrząc na ich zdjęcia dostrzegamy na pierwszy rzut oka przeciwległe bieguny. Oni zaś przeglądają się wzajemnie w swoich fotografiach i rozumieją bez słów. Ich intuicje zbiegają się w zrozumieniu, że zbliżenie cielesne nie jest zbliżeniem duszy.
Ta z pozoru pesymistyczna konstatacja niemożliwości uchwycenia prawdziwych siebie, kłamstwa fotografii, ułudy naszych związków z innymi może być równocześnie zalążkiem otuchy, że jesteśmy kimś więcej niż czyimiś (również własnymi) wyobrażeniami o nas, nie jesteśmy sprowadzalni do obrazu nas.
Tekst: Aleksandra Golecka