Ula Dzwonik. Homo Sentiens


07.09.2023 - 30.11.2023

„Homo Sentiens” - tak Ula Dzwonik zdecydowała się zatytułować swoją retrospektywną wystawę. Tytuły ekspozycji często noszą na sobie piętno przypadkowości, rażą efekciarstwem, obiecują więcej niż oferują lub wręcz wydają się przypadkowe. Ale nie tym razem. Ów „homo sentiens” trafia w sedno dorobku artystki, wręcz mógłby stać się mottem jej twórczości. Potraktujmy go więc z całą powagą i przyjrzyjmy się mu bliżej.
 
„Homo” to słowo na pozór proste i powszechnie znane. Ale przecież niosące ze sobą, w zależności od kontekstu, niezmierzone bogactwo znaczeń i emocji. Mamy zatem wstrząsające i kardynalne dla chrześcijańskiej cywilizacji „ecce homo”. Mamy przestrzegające „homo homini lupus”, dumne „homo sum, humani nihil a me alienum puto”, pesymistyczne „omnis homo mendax”, dyskredytujące „homo unius libri”. Te łacińskie sentencje można by mnożyć w nieskończoność.

Ale przecież i nauka nigdy nie zapomniała o „homo”, nazywając tak kolejne historyczne odsłony ludzkiego gatunku: homo erectus, homo neanderthalensis, a wreszcie stawiające nas na szczycie piramidy żywych istot (czy zasłużenie?) homo sapiens. Czy te wszystkie frazy i terminy coś łączy? Tak. Podkreślenie wagi spraw ludzkich, skoncentrowania się na człowieczeństwie i jego różnych aspektach, zarówno tych wzniosłych i pięknych, jak i niskich, a nawet podłych.

U Uli Dzwonik kontekst jest wyraźnie określony: „homo sentiens” czyli „człowiek czujący”. Co ciekawe, można ów tytuł odnosić zarówno do samej artystki, jak i tematyki jej prac. W przypadku artystki to rodzaj dyskretnej deklaracji, że bohaterów swoich obrazów traktuje z uwagą, wrażliwością, zrozumieniem dla ich słabości. Trochę przypomina w tym figurę „czułego narratora” Olgi Tokarczuk, który zna i rozumie swoich bohaterów, stara się przedstawić ich bez uprzedzeń, ale sam pozostaje na dalszym planie, dyskretny, wyzbyty narracyjnego ego. Równocześnie artystka – czy tego chce czy nie – wpisuje się w tradycyjny spór, czy sztuka powinna być tworzona w głowie czy w sercu, wypływać z rozumu czy z trzewi, być elementem dysputy czy spowiedzi, perorować czy łkać lub krzyczeć? Oglądając jej obrazy nie mamy wątpliwości. Wprawdzie w pracy Balance mamy zderzone ze sobą dwa światy: esencjonalnego, rozedrganego człowieczeństwa i chaosu treści z racjonalnością, logiką, pięknem chłodnej formy. I nie mamy wątpliwości, do której ze stron przytula się artystka.

Swoją drogą, to ciekawe połączenie. Zazwyczaj bowiem sztuka odwołująca się do emocji bywa także bardzo osobista, podkreśla autorskie „ja”, przerabia doświadczenia, przeżycia i uczucia samego twórcy. Tymczasem Ula jest głęboko ukryta za swoimi pracami, unika wyrażania się w pierwszej osobie liczby pojedynczej, choć wszystkie pozostałe łatwo tu odnajdujemy: ty, on, ona, ono, my, wy, one, oni. Nigdy nie wiemy, na ile autobiograficzny jest obraz przed którym stoimy, ile w nim samej autorki, a ile jej wrażliwego postrzegania innych. To z pewnością sprawia, że przekaz staje się bardziej uniwersalny.

Ale tytułowy „homo sentiens” może odnosić się także do bohaterów obrazów artystki. Warto zwrócić uwagę, że w jej dorobku niewiele jest prac, w których nie pojawiłaby się ludzka figura. Człowiek jest w centrum, a wokół niego i w nim samym dzieje się życie. To, co czuje, nie zawsze przynależy do sfery przyjemności. Czasem to wstyd, rozczarowanie, złość, niespełnienie, ale bywa też (nierzadko) ekstaza, zapatrzenie, spełnienie. Jak w życiu. I jak w życiu „pogodny dzień” może szybko zamienić się w „niepokojąco pogodny dzień”. Wydaje się, że dla artystki najważniejsza pozostaje relacja. Człowiek może stać się w pełni czujący jedynie w układzie z innymi. Czasami to będzie partner lub partnerka, czasami rodzina, ale może być też ktoś przypadkowo spotkany. Owszem, człowiek staje się „sentiens” także w relacji z przyrodą, naturą, zwierzętami, a nawet dziełami kultury, ale jednak istota człowieczeństwa wyraża się w tym, co nas łączy (i dzieli) z innymi ludźmi. I nawet jeśli odwracamy się od siebie (częsty motyw u artystki), to nadal łączy nas bardzo dużo.

***
Malarstwo Uli Dzwonik, poza bogactwem treści, ma także niepowtarzalny atut oryginalności formy. Pesymistyczna wersja historii sztuki zakłada, że wszystko już było, a kolejne pokolenia mogą tylko żonglować dawno odkrytymi konwencjami, symbolami, sposobami obrazowania, kompozycjami, relacjami między kreską a plamą czy między poszczególnymi barwami itd. Zapewne sporo w tym prawdy. Ale ciągle jeszcze pozostaje miejsce na odrębność, indywidualność, własny język malarski. Niewiele go, ale kto ma silną osobowość, dotrze tam z pewnością. Dla artysty powinna to być największa satysfakcja, gdy widz, który raz zetknął się z jego twórczością, potrafi w przyszłości bezbłędnie rozpoznać każdą inną pracę. A tak właśnie sprawy się mają u Uli Dzwonik. Sposób, w jaki pokazuje świat, jest jej i tylko jej. Niczego nie udający, ale i niepodrabialny. Wielu twórców o tym marzy.

A jaki to sposób? Można powiedzieć, że bardzo kompatybilny z wartościami, o których chce nam opowiadać artystka. Człowiek jest dla Uli najważniejszy, ale czy to oznacza, że ma być doskonały? Skądże. Wszak bez wsparcia Photoshopa rzadko kiedy bywamy doskonali. Miewamy pryszcze na policzkach, uporczywy cellulit, coś tam za grube, a coś innego za chude. Nie traćmy więc energii – zdaje się sugerować Ula – na śledzenie powierzchowności, na uleganie mirażom różnych sztucznie narzucanych kanonów piękna. Skupmy się na tym, co ważniejsze – na wnętrzu. Bohaterowie jej obrazów mają więc duże głowy, nieproporcjonalnie masywne karki, krótkie nogi i ręce. Są, jak wyciosani z pnia drzewa przez nieuważnego i nieutalentowanego stolarza. Dzięki temu przestajemy postrzegać ich w odniesieniu do estetycznych oczekiwań. Ba, podświadomie się z nimi utożsamiamy, rozumiemy ową niedoskonałość, która jest nam bliska. A przez to bliskie stają się także ich problemy.

Samymi obrazami artystka nie ułatwia widzowi zrozumienia. Mnoży szczegóły i niedopowiedzenia, zmusza, by się wysilić, spojrzeć uważniej, nie wyciągać pochopnych wniosków, szukać tropów i wskazówek. Przyzwyczajonym do obrazkowej kultury Internetu stawia wręcz tytaniczne wymaganie: zatrzymaj się, nie pędź dalej. Jednym rzutem oka nie ogarniesz całości, nie zrozumiesz sensu, jak to ma miejsce w przypadku sieciowego memu. Na szczęście rzuca widzom jedno koło ratunkowe: tytuł. Podpisy pod obrazami artystki czytać wypada, bo z plątaniny możliwych znaczeń wskazują te najbardziej właściwe (co nie znaczy, że nie możemy sobie budować osobistych, całkiem innych narracji).

Bywa, że w tych tytułach Ula wciela się w psychologa, a nawet coacha ludzkich dusz (To zależy ode mnie, Tłumienie, Pomiędzy lękiem a odwagą, Razem nie razem, Wczoraj byłam szczęśliwa czy Nie marudź). Kiedy indziej nawiguje w stronę filozofii (Obecność możliwości, Nieracjonalna racjonalność) lub socjologii (Gry towarzyskie, Gry uliczne). Zazwyczaj stawia się w roli obserwatorki tego, co jest, ale czasem staje się delikatną kontestatorką, gdy maluje osobno Adama i Adama oraz Ewę i Ewę.

Wiem, że w dzisiejszych czasach bardzo niepoprawnie jest poszukiwać w życiu czy w sztuce uzasadnień dla tezy, iż „kobiety są z Wenus, a mężczyźni z Marsa”. Jednak nie mogę się powstrzymać, by nie podkreślić, że malarstwo Uli Dzwonik ma te cechy, które mężczyznom artystom jest osiągnąć bardzo trudno: psychologiczną dociekliwość, subtelność ocen, uważność w obserwowaniu, delikatność w definiowaniu. O ileż piękniejszy byłby świat, gdybyśmy wszyscy równie głęboko jak artystka próbowali zgłębić, zrozumieć i zaakceptować ludzką naturę w całej jej złożoności.


KURATOR: Piotr Sarzyński
 
Wydarzenie towarzyszy 58. edycji Międzynarodowego Festiwalu Wratislavia Cantans im. Andrzeja Markowskiego. Zachęcamy do oglądania wystawy od 1 września do 28 listopada 2023 r. w godz. 11.00–18.00. Wstęp jest bezpłatny. Podczas koncertów zewnętrznych organizatorów jest on możliwy jedynie za okazaniem ważnego biletu na dane wydarzenie.
 

Ula Dzwonik – artystka wizualna, uprawiająca malarstwo i rysunek. Absolwentka Akademii Sztuk Pięknych we Wrocławiu. Dyplom z wyróżnieniem otrzymała w pracowni malarstwa prof. Andrzeja Klimczaka-Dobrzanieckiego w 1998 r. Ma na swym koncie kilkanaście wystaw indywidualnych oraz kilkadziesiąt wystaw zbiorowych w kraju i za granicą. Laureatka GRAND PRIX V Triennale Polskiego Malarstwa Współczesnego (2019) oraz Międzynarodowego Biennale Obrazu QUADROART (2016). Otrzymała Nagrodę Fundacji im. I.J. Paderewskiego w Krakowie i nagrodę specjalną Palm Art Award w Lipsku. Finalistka V Ogólnopolskiego Konkursu Malarskiego im. L. Wyczółkowskiego 2022. Regularnie obecna w rankingach polskich artystów współczesnych KOMPAS SZTUKI oraz w niemieckim Art Compass (2015). Członkini rady programowej Fundacji Promocji Sztuki ARTAFFERA. Jej prace znajdują się w galeriach, muzeach i zbiorach prywatnych w kraju i za granicą. W swojej twórczości w charakterystyczny sposób łączy malarstwo z rysunkiem. Jej kompozycje stanowią subiektywny komentarz na temat codzienności. Ciągle poszukuje najtrafniejszych metafor i adekwatnych form. 

Piotr Sarzyński – od 1986 roku dziennikarz tygodnika „Polityka”. Krytyk i popularyzator sztuki. Współtwórca nagrody Paszporty „Polityki”, inicjator utworzenia Nagrody Architektonicznej „Polityki”. Od dwudziestu trzech lat tworzy ranking najlepszych galerii sztuki w Polsce. Autor sześciu książek, w tym Przewodnika po rynku malarstwa. Kurator licznych wystaw malarstwa w kraju i za granicą (Rumunia, Armenia, Francja, Czechy). Przewodniczący Komisji Zakupów kolekcji młodego malarstwa polskiego tworzonej przez mBank. 

 



Narodowe Forum Muzyki im. Witolda Lutosławskiego we Wrocławiu

Plac Wolności 1

50-071 Wrocław

07.09.2023 - 30.11.2023

wernisaż

07.09.2023

18:00

Patronat medialny