Robert Proch – malarz, muralista, twórca filmów animowanych. Był jednym z najbardziej uznanych twórców murali i street artu młodego pokolenia, którego artystyczny ślad na trwałe wzbogacił przestrzeń wielu miast w Polsce i na świecie. Był pierwszym polskim twórcą, który miał indywidualną wystawę w kultowej londyńskiej galerii Steve’a Lazaridesa – współpracownika, kuratora i promotora Banksy’ego.
Absolwent Liceum Plastycznego im. Leona Wyczółkowskiego w Bydgoszczy z 2005, w 2010 ukończył studia na Wydziale Komunikacji Multimedialnej Akademii Sztuk Pięknych w Poznaniu (specjalność animacja), gdzie później pracował również jako asystent.
Ceniony nie tylko za wielkoformatowe malarstwo, ale również za filmy animowane. W swoim dorobku miał trzy filmy krótkometrażowe: Fugu z 2008, Wirus z 2009 oraz Galeria z 2010, za którą otrzymał II nagrodę na Festiwalu Filmów Animowanych „Animocje” w Bydgoszczy (2012) oraz nagrodę dla najlepszego filmu animowanego na Międzynarodowym Festiwalu Filmów Krótkometrażowych Curta Cinema w Rio de Janeiro (2011).
Twórczość Roberta Procha była prezentowana na kilkudziesięciu wystawach grupowych oraz indywidualnych w Europie i USA. „Animowana Percepcja” będzie to pierwszą prezentacją prac tego artysty w jego rodzimym mieście. Oś ekspozycji stanowić będą animacje oraz obrazy zestawione w taki sposób, by wydobyć zachodzącą między nimi relację. Zobaczymy także materiały archiwalne oraz teksty dotyczące twórczości Procha.
Urodzony w Bydgoszczy, zmarł w Poznaniu.
09.07.1986-17.07.2019
2001-2005 – Liceum Plastyczne im. Leona Wyczółkowskiego w Bydgoszczy
2005-2010 – Wydział Komunikacji Multimedialnej ASP w Poznaniu
Świeci słońce jak intruz
Osiedlowa geometria bydgoskiego Fordonu, poranek długiego majowego dnia. Nieskomplikowana scenografia. Żadnej galeryjnej przestrzeni, aranżacyjnej strategii – piwnica starej szkoły i płótna zabezpieczone folią bąbelkową. I napięcie towarzyszące oczekiwaniu. Do dyspozycji jest namacalna rzeczywistość i jej rewers, ten nieuchwytny moment między ruchem a zatrzymaniem, czyli płótna Roberta Procha.
Proces percepcji obrazu to suma wielu doświadczeń, własnych klisz, nieświadomości, swobody. Znajomość języka malarskiego bywa wyuczona, intuicyjna, ugruntowana teorią czy empiryczna. Nie ma recepty. Sztuka wymaga odwagi, bo nigdy nie wiadomo, co z tego wyniknie. Jeśli masz zdrowy model przywiązania, poprzestaniesz na zrównoważonym kontakcie. Obraz Cię nie pożre, może kłapnie zębami. Ale bywa i tak, że poczujesz zawroty głowy i nie odwrócisz wzroku, mimo świadomości nadciągającej katastrofy. Obraz pójdzie za Tobą albo Ty za nim, zapisze się w tym miejscu między widzeniem a wyobraźnią, między pragnieniem, strachem i brakiem. I ta nowa wypowiedź złoży się po części z Ciebie, a po części z obrazu. Niczym stąpanie po nieznanym lądzie, nie ma limitu odkrywania. Nie ma też okoliczności dobrych czy złych. Ani white cube, ani tymczasowy magazyn nie mają znaczenia, gdy stajesz wobec obrazu. To intymna relacja, nie liczy się otoczenie ani okoliczności, liczy się doświadczenie.
W głowie kotłują się zwyczajne pytania: kim był autor i dlaczego te obrazy powstały. I dalej, sztuka, czy musi brzmieć romantycznie, totalnie? Po co pytać, rozwarstwiać i grzebać pod podszewką. Może warto postawić granice własnym projekcjom, by nie popaść w pretensjonalny ton. Jest przecież obraz i wyzwanie, by przez ten jeden moment zobaczyć i poczuć to, co naprawdę w nim żywe.
Ta witalność to być może wynik bardzo konkretnej postawy autora – potrzeby stawania wobec obrazu, tej przestrzeni do wypełnienia. Codzienna, wielogodzinna obecność w pracowni. Mozolna, konieczna, skupiona. Bo to jest właśnie ta aktywność, i to trzeba robić, nie tworząc żadnej skomplikowanej strategii, dysponując wybitną sprawnością warsztatu i jakimś rodzajem metafizycznej puenty. Wyciąganie fragmentów rzeczywistości, składane ich w nowe struktury, jak niespodziewane zderzenia życia. Ludzie, którzy nigdy nie mieli się spotkać, wirowanie w dziwnej pętli mroku i światła neonów. Trochę jak tworzenie scenariusza snu, według tej alogicznej, onirycznej zasady mieszania się scen, rekwizytów i bohaterów.
Wychodzimy, słońce dalej dobitnie i bezlitośnie oświetla i razi, a dookoła jest zwyczajny świat. Ale jest też ten, który wciąga, przeraża, a dyskomfort narasta wraz z nieumiejętnością odejścia. Bo jak zostawić za sobą możliwość czucia i przeżycia, tej jedynej w swoim rodzaju stymulacji zmysłów? Niepohamowana dynamika obrazu zatrzymuje. Wchodząc w ten trans, ćwiczysz oddanie kontroli – zgodę na bycie częścią reżyserowanego zdarzenia, uwikłanie w ruch, który napędza do życia, działania, ale może być też jak płytki oddech albo hiperwentylacja. Przerażenie i zachwyt, bez szans na ucieczkę, ale przecież chcesz tam zostać.
Karolina Pikosz
Fotografia u góry: Robert Proch, Missing Spring, 2018
Robert Proch, Lovers in orange, 2017
Robert Proch, Counting Fingers, 2015