Robert Motelski maluje niezwykłe obrazy na granicy abstrakcji i pejzażu. Obserwacja natury łączy się w nich z malarskimi poszukiwaniami, które wyzwalają od dosłowności. Jego obrazy nie zatrzymują się tylko na tym, co w krajobrazie wyłania się w polu widzenia, mimo tytułów: „Góry”, „Wyspa”, „Chmury”, „Drzewa”. Ani nie poprzestają na łowieniu ulotnej chwili i przemijających wrażeń, chociaż artysta datuje prace z dokładnością co do minuty. Widz patrząc na nie ma poczucia continuum, czy wręcz nieskończoności czasu i otwartej przestrzeni. Ich minimalistyczna forma eliminuje zbędne detale i skupia uwagę na ukrytych prawach natury i porządku wszechświata, co nieraz zaskakuje, ale też zachęca do ich odkrywania. Artysta nie poprzestaje na zwykłych malarskich wypadach w plener; każdy nowy cykl to wielka wyprawa, inspirująca dla malarza i widza, bo uwalniająca z wszechobecnego dziś chaosu i przywracająca nam zagubione poczucie harmonii.
Trzeci album zaczyna od obrazów najnowszych. Ich tematem jest światło. Światło i cień najbardziej mnie w tej chwili wciągają. Mam jeszcze dużo pomysłów na ten cykl. Początkowo inspiracją było dla mnie światło, które kiedyś w naturze zaobserwowałem, ale z czasem zmieniałem je, a w końcu zacząłem projektować własne światło – bardziej wyraziste i lepiej zakomponowane. Kompozycja ma dla mnie duże znaczenie, bo to szkielet obrazu. Czasem tworzę ją intuicyjnie, a czasem wręcz matematycznie, bo chciałbym, żeby proporcje były w niej idealne. Kompozycja to szkielet obrazu, na którym można budować; dopiero potem jest miejsce na ekspresję pociągnięcia pędzlem.
Robert Motelski
Te ciemne obrazy z rozbłyskami światła są właściwie w pełni abstrakcyjne, ale i one pobrzmiewają echem skojarzeń z naturą - odbiciem światła księżyca w tafli wody, albo rozgwieżdżonym niebem. Budzą też reminiscencje malarskie z romantyczną aurą krajobrazów Caspara Davida Friedricha. Malarzy dzieli ponad 200 lat, ale Robert Motelski z sympatii do niemieckiego romantyka niedawno odwiedził nawet okolice Drezna i szlakiem przez las dotarł do paru miejsc w Szwajcarii Saksońskiej, w których Friedrich malował.
Góry to także częsty motyw malarstwa Roberta Motelskiego o znacznie bardziej dynamicznym ujęciu niż „Światło”. Ich grzbiety wykreśla zygzakowatą linią, biegnącą w nieskończoność. Nie mamy wątpliwości, że są to górskie łańcuchy, choć na płótnie wyłaniają się z całkowicie umownej przestrzeni. Linia ośnieżonych szczytów czasem przypomina malowane fakturowo białe obłoki, odcinające się od ciemnego tła, kiedy indziej jej ekspresję wzmaga fluorescencyjny blask, upodabniający ją do błyskawicy, a o zachodzie słońca nabiera intensywnego pomarańczowego koloru i wygląda jak płonącą linia horyzontu. Najbardziej tajemnicza bywa w zimowym dziennym świetle, gdy przekształca się w delikatne pasmo błękitu zlewające z jasnym tłem - białym niebem i śniegiem, czasem lekko przytłumionymi odcieniem mglistej szarości.
Góry jako malarski temat zaczęły go fascynować, gdy w 2018 pojechał do Salzburga, gdzie miał wystawę w Galerie Sandhofer. Do Salzburga dotarł wcześnie rano, więc do galerii poszedł na piechotę, podziwiając alpejski krajobraz.
W oddali widziałem góry ze śniegiem, zlewające się z niebem. I to mnie zainspirowało do namalowania pierwszego obrazu z górami, jednocześnie z odniesieniem do abstrakcji - z podziałami pion-poziom, trochę jak u Malewicza.
Robert Motelski
W niemal monochromatycznych „Chmurach”, także nawiązuje do zjawiska zlewania się koloru nieba i ziemi zależnie od światła i pory roku. Tła tych akrylowych obrazów są wiec ujednolicone i płaskie, a linie wykreślające kształty chmur ekspresyjne. Tymi kompozycjami rządzi przeciwstawienie statyki i dynamiki.
Artysta chce, by obraz działał przede wszystkim wizualnie, więc przykłada dużą wagę do koloru. We wcześniejszych olejnych nie stronił od kontrastowych mocnych barw, ale z czasem postawił na monochromatyczne obrazy ciemne lub jasne, zróżnicowane zmianą tonów w horyzontalnych płaszczyznach koloru, jak w „śniegowych” pejzażach i w „Chmurach”. Ale także np. w nokturnowym cyklu „Cień”, w którym mroczne warstwy cienia przeplatają się z pasmami błękitu na krawędziach, jakby powidokami nieba i jego wodnego odbicia. W pewnym stopniu można mówić tu o inspiracjach amerykańskim abstrakcyjnym minimalizmem Barnetta Newmana i Marka Rothki, działającym dużymi płaszczyznami koloru.
Maksymalne dążenie do syntezy w połączeniu z duchową kontemplacją nadaje zarazem obrazom Roberta Motelskiego zwięzłość i głębię medytacyjnego haiku, oczyszczonego ze zbędnych słów. A jeśli mówić o współczesnych japońskich odniesieniach, to Motelski ujawnia, że duże wrażenie zrobił na nim On Kawara, artysta, który tworzył w Nowym Jorku. Zwłaszcza jego cykl „Today” – czarnych obrazów, na których zmieniały się tylko aktualizowane na biało daty jako ślad egzystencji.
Malarstwo i natura to temat bardzo pojemny. Od kilkunastu lat Robert Motelski co roku wyrusza na spływ rzeką Brdą w Borach Tucholskich na Pomorzu. Traktuje ten wyjazd jako „plener mentalny”, podczas którego nie maluje, nie robi żadnych szkiców, czasem tylko zdjęcia, których nigdy nie przenosi dosłownie na płótno. Jednak to dla niego bardzo ważny wyjazd, bo dostarczający nowych pomysłów. Chociaż bywa, że podobnie działa i bliski widok z okna na Mazowszu, na las w okolicy opisywanej przez Iwaszkiewicza, który podsunął mu pomysł na serię i rytm własnych abstrakcyjnych drzew. Malarskie pomysły artysty mają więc związek z naturą, choć całkowicie przetworzoną na własną wizję i abstrakcyjny kod.
Kurator: Roman Lewandowski