Pożądanie i rozkosz, rodzeństwo płomienne. Pożądanie w wieńcu kwiatów ciemnych. Rozkosz w wieńcu kwiatów o żywych barwach.
cytat z Ogródu pieszczot w przekładzie Leopolda Staffa
Xawery i Maurycy – niezła parka. Brzmi jak imiona dwóch gagatków z konkretnego romansidła. Maurycy brzdąka na różowym klawikordzie a Xawery grzmoci w fortepian z lapis lazuli, damy wzdychają oczarowane – no bo wiadomo – Wszystko dla Pań.
Poznaliśmy się dobre 20 lat temu w Mexico City. Nasze biografie wykazują szereg podobieństw – obaj daliśmy się uwieść meksykańskiemu słońcu i spędziliśmy ładne ćwierć wieku z wulkanami w tle. Nigdy też nie rozwiedliśmy się Polską, uciekając i powracając do niej z różną częstotliwością, na tyle jednak regularnie, że żadnego z nas nie sposób uznać za emigranta. Mimo oczywistych różnic – ja radośnie jak prosiak tarzam się w jaskrawym bagnie popkultury podczas gdy Xawery porusza się w nieporównanie bardziej subtelnej przestrzeni klasycznych bieli i złocistych brązów – rezonujemy w wielu kwestiach. Obaj jesteśmy szalenie rozbuchani pozostając jednocześnie wiernymi wyznawcami minimalizmu. Obaj dążymy do sublimacji piękna starając się zakląć je w formy proste a wymowne. Obaj preparując destylaty kształtów i kolorów poszukujemy doskonałości formalnej, sztukę traktując jak doświadczenie zmysłowe.
Kiedy LETO zaproponowało nam wspólną wystawę intuicyjnie zdecydowaliśmy się podążyć tropem zmysłowości. Wymowa prac jak wiadomo zmienia się wraz z kontekstem – myślę, że stanowimy dla siebie nawzajem interesujące modulatory. Monumentalne łańcuchy Wolskiego inaczej działają porzucone w listopadowym mazowieckim pejzażu a inaczej w kontekście aury seraju jaka emanuje z moich buduarowych fotografii. Okowy zamieniają się w naszyjniki porzucone przez nadludzkich rozmiarów boginie. Podoba mi się taka konwersja. Lubię myśleć o pracach Xawerego jak o biżuterii wykuwanej dla olbrzymek. Doskonale odnajduję się w Brobdingnagu – równie chętnie wcielam się w rolę King Konga co korzę u stóp Bóstwa. Xawery jest rasowym sybarytą, jego rodowe gniazdo to prawdziwe templum suto wymoszczone skarbami. Łasi jesteśmy piękna, rozmiłowani w urodzie – łączy nas specyficzne smocze braterstwo. Wiele więc na tej wystawie klejnotów, złotych łańcuchów, sznurów pereł - kolejne prace są kadrami jednej historii, opowieści o pewnym uniwersalnym marzeniu w którym dostatek i przepych leniwie splatają się z rozkoszą i cielesnością. Biżuteria nie istnieje sama dla siebie, przynajmniej połowa jej magii polega ta tym, że implikuje ciało, które ma zdobić.
Fantomy ciała tak mogła by nazywać się ta wystawa – przyjemny oksymoron, zdecydowaliśmy się jednak na Diamonds, Fur Coat, Champagne – tytuł mojego ulubionego utworu awangardowego proto-punkowego duetu Suicide. Maciek Sienkiewicz przygotował specjalnie dla nas solidnie dosłodzony a gęsty jak melasa edit tego numeru. Jest w nim pewna szczególna nerwowa zmysłowość przepojona melancholią. A pogoń za marzeniem nigdy nie jest od niej wolna. Zapraszamy więc do nurkowania w fantasmagorycznym szampanie. Pośród złocistych bąbelków kusić was będą twory zrodzone z odmętów rozkoszy – węże i łańcuchy wić się będą lubieżnie na gorącym atłasie, mokre wargi rozchylą się namiętnie, nie zabraknie i drogocennych futer. Jeżeli jesteście spragnieni słodkiej zatraty przybywajcie. Jest okazja, żeby polizać marzenie.
Maurycy Gomulicki