Miasta mogą sprzyjać samotności, stąd płynie wniosek, że samotność nie musi koniecznie wiązać się z fizycznym osamotnieniem, ale raczej wynika z braku lub niedostatku kontaktu, zażyłości, więzi – sytuacji, gdy z takiego czy innego powodu nie potrafimy uzyskać takiej bliskości, jakiej pragniemy ← Olivia Laing, Miasto zwane samotnością. O Nowym Jorku i artystach osobnych, 2023
Salon Bolesławca jest jednym z warszawskich reliktów przeszłości. Choć w centrum, to jak gdyby na antypodach rzeczywistości pośpiechu, zgiełku i zmian, które zachodzą w sposób niemal niezauważony. Bolesławiec jest niezmienny. Utożsamia dom rodzinny, to co tradycyjne i spokojne, rozpoznane. Sentymentalne? Niekoniecznie, ale z całą pewnością inne, zwłaszcza z perspektywy progu, z którego do salonu zagląda parne miasto. Rozpadają się jak kartonowe makiety bloki z wielkiej płyty, a na ich miejscu pączkują wieżowce, które mają pomieścić bezimienny tłum –nieufny, poszatkowany polityką, klasą i pochodzeniem. W oddali stacja metra, nowy symbol postępu, piękny i straszny, dla jednych oznacza możliwości, dla drugich koniec egzystencji, wyrzucenie na bruk.
Miasto Marty Nadolle jest duszne. Widziane z dojmująco ludzkiej perspektywy, często opatrzone prywatnym przemyśleniem czy zasłyszaną frazą, epatuje samotnością. Główną bohaterką jest sama Marta. To jej życie. To ludzie, których zobaczyła lub poznała, z którymi połączyła ją relacja i którzy pozostawili po sobie określone wspomnienie. Mogła to być niezobowiązująca rozmowa na przystanku (Kupi Pani taką nakładkę na deskę najtaniej na Amazonie, 2024), rutyna pracy z dziećmi (Has Anybody seen that?, 2022) albo refleksje o relacji z partnerem na chwilę przed snem (Ale troszczy się o mnie, 2023). U Nadolle miasto staje się poligonem walki z samotnością i niedostatkiem kontaktu, nie fizycznego, a takiego, który może przynieść prawdziwą zażyłość i bliskość.
Duże miasto daje duże możliwości, zwłaszcza młodej artystce. To miejsce realizacji celów i marzeń. Tu są galerie, nagrody i SZANSE. Mimo to stosunek Marty do miasta jest co najmniej ambiwalentny. Słynni naiwiści, jak Henri Rousseau czy Nikifor Krynicki, portretując się na tle metropolii, zdawali się robić to z dumą – utożsamiali się z miejskim pejzażem. U Nadolle początkowo nie było widać dumy – prędzej strach przed wielkomiejskością. Artystka na swoich obrazach często przedstawia próby wpasowania się w warszawski styl życia. Portretuje się na siłowni (Mają tu lepszego orbitreka niż na Calypso, 2024), po zakupach w centrum handlowym (Arkadia, 2021), czy też spryskując się nowym Miss Dior (Miss Dior, Calvin Klein, 2024). Jednak miasto, zamiast wydawać się bardziej oswojone, nabiera coraz mocniej wynaturzonych kształtów. Skłania do ucieczki.
Humor wraca w samochodzie, głęboki wdech – Pałac Kultury majaczy na horyzoncie, wokół nierówno rozmieszczone drzewa, pejzaż Mazowsza. Zmienia się atmosfera. Chociaż szara łuna wciąż bije od centrum (Ale zajebiście, 2020). Ale to nie jest rozwiązanie. Decyzja – wrócić, stawić czoła miastu.
Drobna postać wychyla się zza progu salonu, lewy obcas bada strukturę zimnego trotuaru. Spogląda na tłum, uśmiecha się. Po chwili wkracza w przestrzeń.
Tekst: Jakub Prange-Barczyński
Fotografia u góry: Marta Nadolle, Bolesławiec (dyptyk), 2024