Staram się poddać swoje prace/y naturze, ponieważ uszlachetnia je w taki sposób, w jaki ręka ludzka nie byłaby w stanie powtórzyć! Prawa fizyki i reakcje chemiczne mają własne zasady estetyki. Inspiruje mnie dlatego odwieczny i skrajny egoizm, we wszystkich tych procesach. Każdy materiał o innych właściwościach pozwalający odkryć coś, co dotyczy każdego z nas, a ich zestawienia mogą być dla nas metaforą.
W ramach optyki są zapisane całe oceany wskazówek, z których możemy skorzystać, jeśli... no jeśli pozwolimy sobie na skupienie. Wtedy znajdziemy sojusze form i pigmentów tworzących własny porządek. Badanie tego, to jedno, a próba wizualnego utrwalenia spostrzeżeń, to już inna historia. Świadomość może blokować i niekiedy robi to nad wyraz często. Dlatego jako konglomerat pozytywów i negatywów walczę – jak każdy – z naleciałościami, by nie stawiać siebie wyłącznie w roli dyktatora estetyki, który narzuca swoją wizję. Chcę być również strażnikiem i obserwatorem tego, co się dzieje bez człowieka, i dostrzegać jak to wszystko samodzielnie rozkwita. Poprowokuję więc tylko czasami naturę. A gdy się uda i dojrzeje ona w ramach własnego charakteru to, jest to do czego mi tak łatwo się przywiązać emocjonalnie. Życzę i wam masy spostrzeżeń oraz odczuć po ich zobaczeniu. Tylko trzy dni szansy, byście przenieśli się do świata na co dzień niedostępnego.
Jeżeli kogoś interesuje moja przeszłość, to urodziłem się – jak wielu – w roku 1995. Pobierałem nauki w państwie polskim, a pierwsze kontakty ze sztuką miałem od najmłodszych lat, gdy zjadałem swoje pierwsze kredki. Następne kroki padły w liceum plastycznym w Warszawie, na Smoczej 6. To miejsce przejęło prawa rodzicielskie i wypaliło mój kręgosłup moralny na dalszą drogę życia. Przydzielony do pracowni Stefana Wronko, będąc niespokojnym, przemierzałem jednak inne pracownie, zakotwiczając mentalnie u Jerzego Mierzwiaka, nasiąkając na poboczu w humorze satyrycznym Józefa Jurczyszyna. Po maturze udałem się na Polsko-Japońską akademię technik komputerowych, gdzie wróciłem do malarstwa, które uprawiam od wielu lat. Spełniając coraz nowsze swoje fanaberie eksperymentalno-malarskie z ogniem, zamrażaniem, kwasem, przechodząc na coraz bardziej wykwintne środki ekspresji jak jogurt, cola malarska, czy lody waniliowe. Z pomocą Andrzeja Kaliny mogłem się temu spokojnie oddać. Czas ten pozbawiony rywalizacji idealnie na mnie wpłynął. Przelał się również na animacje, która pochłoneła mnie, gdy miałem przyjemność poznać prof. Daniela Szczechure. Ten zaś uwrażliwił mnie i zwrócił uwagę na możliwość przekazu poprzez zaskoczenia, niedopowiedzenia, lawirowanie między hierarchiami muzyki, obrazu i ruchu. Następnym powiewem były opinie i uwagi Pana Józefa Wilkonia. Mogłem trochę z nim pobyć co pomogło mi bardziej zrozumieć charakter, w którym operuje. A teraz jestem w tym newralagicznym punkcie, by pokazać wam, jak spożytkowałem swoje doświadczenia.
Mariusz Ołowski