To co rzuca się w oczy pierwsze, w twórczości Jacka Gowika, to napięcie – napięcie linii, kolorów, faktur.
To nie jest jednak sztuka, która pozwala na bierny relaks; ona angażuje, wciąga, niepokoi. Zapowiada
tajemnicę i łudzi, że można ją odkryć. Podobnie jak góry, który artysta przemierza od lat, od Tatr
po Himalaje. Napięcie jest przynętą – czasem prowadzi w pułapkę zbyt prostych interpretacji. Spod grubo
nakładanej farby wyłania się to, co najistotniejsze: kolor.
Cézanne, mistrz koloru, pisał do przyjaciela, malarza Emila Bernarda: „Kiedy kolor jest u szczytu bogactwa
– forma osiąga pełnię”. Gowik, idąc tropem mistrza, prowadzi nas przez pejzaże utkane
z barw, przez mroczne smugi deszczu, splątane listowie, rozkołysane gałęzie. Linie opowieści, których
szukamy, znikają pod płaszczem bogactwa odcieni. Józef Czapski w „Lekcji Cézanne’a” [w: Rainer Maria
Rilke, „Cézanne”, 2015] przypomina anegdotę o artyście, który po przeczytaniu Balzakowego opowiadania
o Frenhoferze wpada w szaleoczy zachwyt. Uświadamia sobie, że w naturze nie ma linii – i krzyczy:
„Frenhofer to ja!”.
Przywołanie Cézanne’a nie jest przypadkowe. To odległy, artystyczny przodek Jacka Gowika. Gowik,
absolwent warszawskiej ASP, kształcił się w pracowni Jacka Sienickiego, ucznia Nachta-Samborskiego,
jednego z kapistów. A przecież to Cézanne wskazywał kapistom drogę – drogę budowania kompozycji,
przestrzeni i światła poprzez kolor i fakturę. Dziedzictwo to, dojrzewające na słonecznych zboczach góry
świętej Wiktorii, tak często pojawiającej się w rozświetlonych pejzażach Cézanne’a,
w twórczości Gowika nabiera innych tonów. W jego malarstwie wybrzmiewa wilgotny deszcz, szara aura
przedwiośnia albo listopadowa ziemia – wszystko to wyłania się spod mocnych, wyrazistych pociągnięd
pędzla.
Podobnie jak u Cézanne’a, u Gowika surowośd malarskiej dyscypliny splata się z rozrzutnym bogactwem
barw. Gowik osiągnął właśnie wiek, w którym Cézanne pisał do swojego syna: „Tu, na brzegu rzeki,
motywy mnożą się... Zdaje się, że mógłbym całymi miesiącami pracowad nad nimi, nie zmieniając miejsca,
tyle że nachylając się to bardziej w prawo, to bardziej w lewo”.
Pejzaże Gowika dojrzewają powoli. Czasem znikają – przykryte kolejnymi warstwami farby. Obrazy łączy
podobieństwo środków, a jednak za każdym razem odczuwalne napięcie zmienia swoje natężenie.
Realnośd krajobrazu transformuje ku formom abstrakcyjnym.
I malarstwo, i górska wędrówka są wyrazem nieustającego pragnienia prawdy. Ta, trudno osiągalna, wciąż
popycha naprzód – otwierając coraz dalsze horyzonty.
Kuratorka: Agnieszka Bebłowska Bednarkiewicz