Maszyna pamięci
W ubiegłym wieku, pracując na Manhattanie w dużych formatach, robiłam czasem małe okolicznościowe upominki dla znajomych. Na serwetce kupionej na targu malowałam filiżankę czy jabłko, do muszli przyniesionych z plaży wklejałam skrawki bawełny z portretami przyjaciół. W czasie pracy nad Century 21 („Wiek 21"), nie mogłam się powstrzymać od bazgrania: machinalnego pisania i rysowania. I stąd właśnie wzięła się idea Drawritings („Rysopisów") na chustach, zwojach bawełny czy znalezionych na ulicy szpargałach. Dwa z nich, zepsuty Macintosh i skorupa kraba na podstawce do komputera, włączyłam do instalacji Maszyna pamięci, którą w 1989 roku wystawiła galeria Art in General, a nowojorska krytyka uznała za przyczynek do ówczesnego nurtu „piśmienniczego": tendencji, by wprowadzić pismo do obrazu i rzeźby inaczej, niż to robiono dawniej. Ja sama łączę pismo, rysunek i malarstwo od dziecka, ale wtedy, być może na skutek stresu wynikającego z pisania pierwszej powieści po angielsku, „rysopisanie" stało się obsesją.
Maszynę pamięci natchnęły wspomnienia o moim bracie. Mówił o sobie Krab Kępka, a w Century 21 natchnął postać badacza Ziemi na Księżycu. W 1989, będąc na stypendium Rockefellera w Północnej Karolinie, zaczęłam pisać drugi tom powieści pt. Cat 22. Akcja „Kota 22" toczy się pod koniec XXIII wieku, a brat, księżycowy archeolog, wykopuje z hałdy śmieci na zatrutej i wyludnionej Ziemi komputer i kraba. Wszystko, co napisałam i narysowałam na Macintoshu, dawno się zatarło. Ale bratu udaje się odczytać twardy dysk z wiadomościami o moim życiu w Ameryce pod koniec XX wieku. Po przeprowadzce do Europy porzuciłam „Kota 22" w połowie, by znów pisać po polsku. Maszyna pamięci zawieruszyła się na wiele lat i odnalazła dopiero wiosną 2024. W czasie transportu z Nowego Jorku do Paryża pękła skorupa kraba i nie udało mi się jej naprawić. W końcu pokryłam kraba muszelkami i zamalowałam na czerwono, przeobrażając "rysopis" w rodzaj sarkofagu. W tej nowej wersji Maszyna pamięci ma teraz swoją polską premierę w Galerii Stalowa.
- Ewa Kuryluk
Czterdzieści lat później
Wystawa Maszyna pamięci w Galerii STALOWA przywołuje prace Ewy Kuryluk z lat 1981-1990, gdy artystka mieszkała w Stanach Zjednoczonych. Ma tu polską premierę nie tylko tytułowa Maszyna pamięci, ale i chusty, całuny oraz „krzesła". Były one pokazywane w galeriach Helen Shlien w Bostonie, Art in General w Nowym Jorku, w Buenos Aires i w Fukuoce. Dziś wreszcie trafiają przed polską publiczność.
Część obiektów wisi luźno w powietrzu, część jest przyszpilona do ściany, część oprawiona. Ostatnio Kuryluk lubi gabloty chroniące delikatny materiał: surówkę bawełnianą z rysunkami robionymi tuszem, flamastrem i akrylem. Kontrast bieli z kolorem rdzy wywołuje niekiedy skojarzenie z krwią na pościeli.
Tematy to Ewa, Helmut, ciało, nagość. Zaduma i uprawianie miłości. Są też martwe natury na obrusach: zbliżenia na filiżankę, jabłko, kwiat, klucze, pudełko zapałek, odbicie oka w trzymanym w dłoni lusterku. I na stronę tytułową wyboru wierszy ulubionego poety Osipa Mandelsztama. Drobiazgi codzienności, które z perspektywy czasu najpełniej odtwarzają przeszłość. Chwytają istotę pamięci. Są zapisem tu i teraz. Zachętą do „wczytywania się" w światy, intymne przez emocjonalny ładunek przechodzący od artystki ku nam.
Lekkość tych często wielkorozmiarowych skarbów odzwierciedla modus vivendi ich twórczyni. Zawsze w drodze. Bez przywiązania do miejsca i przedkładania jednego nad inne. Sztuka mieszcząca się w walizce. Kiedy Ewa z Helmutem odwiedzili nas w Bretanii, jej „szmatki" zawisły na hortensjach i krzakach przy plaży. Zyskały tam życie równie intensywne jak w Lasku Bulońskim czy na ulicy Manhattanu.
W tekście sprzed lat, towarzyszącym retrospektywie Ewy w warszawskiej Zachęcie, porównywałam ją do Man Raya (który nota bene miał pracownię na jej paryskiej ulicy). Zapytany, jaki wpływ wywarła na jego sztukę przeprowadzka ze Stanów do Francji, odparł, że żaden: w każdym miejscu robił to samo. Kosmopolityczna Ewa Kuryluk z pewnością dobrze by się zrozumiała z kosmopolitycznym wielkim fotografem. Dla obydwojga najważniejsza pozostaje pracownia, w której odprawiają twórcze rytuały.
Wystawa w Zachęcie nosiła tytuł Ludzie z powietrza. Bo delikatne sylwetki malowane na jedwabiu czy surówce bawełnianej cechuje efemeryczność ulotnych postaci. „Zniknąć przecież mogą nawet w głębszej kieszeni zimowego płaszcza" – pisałam przed dwudziestu laty.
Po retrospektywie w PGS, Państwowej Galerii Sztuki w Sopocie, zaledwie parę miesięcy temu zdarza się kolejna wspaniała wystawa, pokazująca ważny okres twórczości Ewy Kuryluk. Cofnijmy się wraz z nią o czterdzieści lat, kiedy jeszcze nie było wiadomo, co przyniesie najbliższa przyszłość, ale wszyscy mieliśmy nadzieję, że będzie lepsza od przeszłości.
- Agnieszka Taborska