W 1947 roku grupa naukowców z Chicago, związana z czasopismem akademickim Bulletin of the Atomic Scientists, wymyśliła Zegar Zagłady. To symbol, który ma unaoczniać to, jak niewiele dzieli nas od końca świata. Jeśli okres istnienia naszego gatunku przyrównalibyśmy do doby, to dziś do końca zostałoby nam 90 sekund. W chwili powstania zegara było to siedem minut.
Przez pierwsze dekady funkcjonowania zegara wskazówki zbliżały się do północy w chwilach, gdy widmo wojny atomowej stawało się bardziej realne. Analogicznie, poprawa sytuacji powodowała, że wskazówki się cofały. W 1991 roku, gdy Rosja i USA postanowiła ograniczyć swoje potencjały nuklearne, oddaliły się od końca aż o 17 minut. Dziś znajdujemy się najbliżej symbolicznej północy – nie trzeba specjalnie wyjaśniać, dlaczego. Oprócz możliwości wojny nuklearnej grozi nam widmo klęski ekologicznej, nie bez powodu często pada również słowo geopolityka.
Zegar jest więc plastyczną reprezentacją niepokojów ludzkości – i chyba jednak trochę za prostą. Mimo wszystkich tych zagrożeń, trudno uwierzyć w tę metaforę i to, że to już prawie koniec, nawet pomimo autorytetu amerykańskich naukowców. Pomyślmy o naszym życiu codziennym, o planach rozwoju kariery, o mieszkaniach, które kupujemy na tysiącletni kredyt. Budujemy Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie, płacimy ZUS, chcemy zdać maturę, schudnąć. Czy tak zachowują się ludzie, których egzystencja jest krytycznie zagrożona?
O czym świadczy nasz upór w ignorowaniu gróźb? Może to naukowcy stworzyli nazbyt efektowną metaforę i przez to nikt ich nie słucha? Może wiedząc, że nie możemy ufać w pełni nawet prognozie pogody, tym bardziej nie zaprzątamy sobie głowy wizjami apokalipsy? A może rzeczywiście jesteśmy durnymi frajerami, skazującymi na zagładę całą planetę?
Wystawa Agnieszki Polskiej składa się z kinetycznych obiektów – Zegarów Fernanda. Nie chodzi o Ferdynanda Wspaniałego z książki Ludwika Jerzego Kerna, a o Fernanda Braudela – historyka, który badał czas i pisał, że jest on konstruktem społecznym. Wiem to od Agnieszki, bo sam nie czytałem żadnej jego książki. Ani zresztą żadnej innej książki historycznej.
Każdy obiekt składa się z okrągłych dysków wykonanych z aluminium i pleksiglasu z nadrukami – wszystko połączone mechanizmem zegarowym. Każda warstwa porusza się z inną prędkością, odmierzając sekundy, minuty lub godziny, czasem w kierunku przeciwnym do ruchu wskazówek zegara. Na warstwach znajdują się przedstawienia związane ze zjawiskami technologicznymi, wyobrażeniami ludzkimi i pozaludzkimi, mikro- i makrowszechświatami. Wszystko wiruje po swoich własnych orbitach. Kapsel, pastylka do prania, słomka (a te, jak wiadomo, są najgorsze), baterie, batoniki, wkręty do drewna. Coś ze świata natury: mrówki, ptaki, ciała niebieskie, gerbery, kość, wypreparowane ćmy. Obiekty Agnieszki są spektakularne, piękne, wyprodukowane w Niemczech.
Fernand Braudel nie rozumiał czasu jako zjawiska linearnego i jednorodnego. Według jego wizji świat składał się ze skomplikowanych, nawarstwionych struktur i bytów, rozwijających się i przemijających w swoim własnym tempie. Inny zegar odmierza czas kapsla, inny czarnego księżyca, jeszcze inny odmierza czas małpy podziwiającej piękno motyla. Czyj zatem czas tak naprawde odmierza Zegar Zagłady? Może gdybyśmy przyjrzeli się jego mechanizmowi, zobaczylibyśmy bardziej złożoną, rozproszoną strukturę, a może nawet więcej zegarów zagłady – dokładnie tyle ile zegarów, zegarków i budzików na świecie?