Pejzaż nie chce pozować ze swej natury, bo jest w permanentnym „stawaniu się”. Martwa natura rozumiana tradycyjnie chce, ale ja nie chcę. Może to przyzwyczajenie wzięte z pejzażu, ale lubię martwą żywą. Lub ożywioną. Mniej interesuje mnie jej koturnowość, teatralne „baczność”, przypisanie przedmiotu do płaszczyzny, miejsca w szeregu, cienia, relacji z innymi przedmiotami. Sam przedmiot owszem. Jeszcze bardziej tkanka. Butelka jest ze szkła, a nie z drewna. Maluję więc szkło. Buty są ze skóry, więc maluję skórę. Malując trąbkę, maluję mosiądz. A rzeczom daję wolność (na smyczy, którą ja trzymam). Mogą sobie lewitować, drwić z przypisania do płaszczyzn, śmiać się z grawitacji. Jeśli coś je łączy to opowieść, anegdota (mniej, czy bardziej czytelna). [...] Staram się te moje przedmioty uwikłać w jakąś awanturę, nadać im „nadznaczenie”. Niech się dzieciaki bawią póki one i ja mamy siłę. I póki mam nadzieję, że kogoś ta opowieść wciągnie.
Jan Wołek zaczął malować, aby odpocząć od świata i uciec od stresu. I faktycznie, malarstwo Wołka jest bardzo wyciszające, spokojne, momentami wręcz melancholijne. Urodzony 20 czerwca 1954 roku artysta z wykształcenia jest estetą. Zasłynął jako poeta i autor tekstów, a od lat tworzy obrazy. Artysta poszukuje w swojej sztuce piękna; w efekcie jego dzieła emanują pięknem i spokojem. Jak sam mówi, „dziś świat potrzebuje newsów, rewolucji, wydarzeń, a subtelne szarości między nimi są postrzegane jak nieciekawa magma. A ja maluję po bożemu. To właśnie wśród tych szarości zaczyna się dla mnie zabawa”. Istotnie, niezależnie od tematyki danej pracy - czasem to krajobraz, czasem martwa natura - obrazy artysty przyciągają swoim pięknem i zachwycają różnorodnością. Być może powodem jest tkwiąca w Wołku fascynacja światem. Przyznaje, że „świat jest za ciekawy, żeby stracić siebie w zwykłej, prostej egzystencji. Chciałbym o nim poopowiadać na różne sposoby”.