Syntetyczne kreatury Anny Radzimińskiej mają swój lekko toksyczny, lecz nieodparty, urok. Z jej temperowych kompozycji wyzierają zaskakujące animalistyczno-roślinne twory.
Nad rozczłonkowaną antylopą sążniste łzy leje pluszowy tygrys, rozerotyzowana płaszczka hipnotyzuje znad wanny kolcem pełnym jadu, a depresyjna ośmiornica bezrefleksyjnie rżnie piłą swoje potężne macki-ramiona. Płaska nasycona plama barwna Radzimińskiej opisująca te historie i dziwy przesuwa je nam z początku w krainę legend i baśni, ale pulsujące czerwienie chwilę później tłumaczą swoje bardziej ukryte znaczenia. Bohaterami bowiem owych niby-bajek nadzwyczaj często są: agresja, autoagresja, lęk i osamotnienie. Rozbrajająco dekoracyjna czarna arabeska definiując tutejsze malarskie podmioty kreśli jednocześnie wyjątkowo cienką granicę między zasygnalizowaną opresją a radosną przygodą. Przy tym wszystkim zdekapitowane węże i krwawiące kaktusy Radzimińskiej sprytnie balansują między narracyjnym konkretem a rasową abstrakcją. Pozostając raczej znakiem niż rzeczywistością, pozwalają błądzić nam wzrokiem w granicach swoich blejtramów, a myślom przekraczać owe granice.
Tekst: Monika Przypkowska @Sztukomodnie