Lubiłem i lubię coś, co nazywa się „gabinetami osobliwości”. Są w nich kurioza niemożliwe do zobaczenia gdzie indziej,
czy nawet do wyobrażenia sobie. Wizyty w nich [np. za pośrednictwem książek] pozwalają odetchnąć od przygniatającej
trywialności życia, od strumienia czynności prozaicznych, które trzeba wykonać by istnieć. Sztuka wydawała mi się być
czymś takim — zbiorem wizerunków niecodziennych, poruszających, czasami pozwalających zajrzeć za kulisy świata, czasami objaśniających go — sensownie, choć nie-racjonalnie.
Pomyślałem, że może takich co lubią osobliwości jest więcej i dla nich jest ta wystawa. Za temat wziąłem sylwetę ludzką, studium aktu i studium z natury — temat bardzo już zmęczony, ale wciąż atrakcyjny. I takie też studia zrobiłem, posługując się zdjęciami żywych modeli, modeli anatomicznych, medycznych fantomów, wizualnych cytatów z książek, zdjęć rzeźb czy eksponatów muzealnych, itp. Obrazki uzyskałem nakładając na siebie cyfrowo zazwyczaj po dwa zdjęcia. Z dwóch obrazów wyłaniał się trzeci. Zbiór tych trzecich składa się na projekcję „slajdów”. To właśnie mój gabinet osobliwości, powstałych z użyciem obrazów ludzkiej anatomii: całości i fragmentów ciała, twarzy, torsów i kończyn. Nie jest to ani analiza, ani synteza. To ruch obrazów, spasowanych wzajemnie i podanych w czarno-białej estetyce. Mroczne to trochę, więc dla przeciwwagi dodaję zdjęcia kwiatów. W tej części wystawy jest kolorowo i pogodnie. Kwiaty mają co prawda ciemne tła, ale to dlatego, że zdjęcia robiłem w świetle słonecznym, wyszły zatem bardzo kontrastowe. Pierwszy plan — kwiaty — widać bardzo dobrze. Reszta ginie w głębokich cieniach, które jeszcze wzmocniłem cyfrowo. Zabieg świadomy — promienie słońca wyświecają motyw główny, za którym nic już nie ma.
Dodam, że materiał zdjęciowy pozyskałem w muzeach, fotografując tamtejsze eksponaty: w warszawskiej Królikarni, w muzeum Historii Medycyny Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego i w Niemieckiego Muzeum Higieny w Dreźnie. Trochę fotograficznych „cegiełek” pozyskałem we własnej biblioteczce. Mam trochę książek, pełnych zdjęć i rysunków, z którymi „nie wiem co zrobić”. Są to książki przeważnie o ciele, o człowieku na wojnie i o człowieku po wojnie. Mam kilka o anatomii człowieka i o anatomii zwierząt. Kilka z nich liczy już wiele lat, dwie o położnictwie pochodzą z XVIII wieku. Mam album ze zdjęciami ofiar wojny w Wietnamie i album ze zdjęciami ofiar czystek w Rosji lat 30. XX w. Mam dwie niewielkie książeczki o hierarchii ras. To akurat są tzw. książki z epoki. Wszystkie one są bogate w zdjęcia lub rysunki. Nie zamierzam się tu chwalić moimi książkami, chcę raczej powiedzieć, że ta praca wzięła się z pewnej bezradności wobec zawartości tych książek. Oglądałem je wielokrotnie, medytowałem nad nimi i choć z nich bezwiednie korzystałem, to jakbym nie umiał powiedzieć gdzie właściwie ulokować tę korzyść. Która z moich inspiracji, powstała z tych wizualnych lektur? Zatem postarałem się uczynić ten proces bardziej przejrzystym dla mnie samego. A co do kwiatów, to są sztuczne — jedno tylko zdjęcie przedstawia prawdziwe, choć już wyschłe róże.
Artur Żmijewski