Punktem wyjścia wystawy Nieoni i Oni jest tragiczny w swoich skutkach wypadek samochodowy, w którym Andrzej Dłużniewski stracił wzrok. Tragedia ta wydarzyła się w 1997 roku, co zbiegło się z zakończeniem cyklu Nieoni. Można sobie wyobrazić czym to było dla artysty i jego rodziny. Wydawać by się mogło, że to już koniec z tworzeniem, że pewna droga się skończyła, autor nie ma już możliwości dalszego tworzenia. Tak się jednak nie stało, jak wspomina artysta:
"(...) po utracie wzroku przyszło mi do głowy - do głowy, to bardzo ważne - aby malować obrazy. Oczywiście nie samodzielnie, ale przy pomocy żony, przy pomocy Macieja Sawickiego, który jest moim byłym studentem, a teraz także przyjacielem, i ostatnio przy pomocy mojego syna Kajetana."
Nie nastąpił koniec z tworzeniem, ale nowy rozdział, który paradoksalnie wiązał się z malarstwem, które wcześniej artysta rzadko praktykował. Wydaje się to wręcz niemożliwe, aby przekazywać instrukcje jak wykonać obraz do realizacji komuś innemu i być jednocześnie autorem. Malarstwo kojarzy nam się w pierwszej kolejności z gestem i ekspresją, zamyka się niejako w linii artysta-dzieło-odbiorca. Gest malarski jednakże Andrzeja nigdy nie interesował, w całej swojej twórczości przejawiał postawy konceptualne. Pociągnięcia pędzlem więc odgrywają tu marginalną rolę, liczy się nie ekspresja a koncepcja, nie gest a dialog pomiędzy osobami, gdyż nawet w tak intelektualnym malarstwie, które jest rozplanowane, potrzebne są negocjacje i uzgodnienia. W tym miejscu następuje całe piękno, które zrodziło się z tragicznego wypadku w 1997 r., który wymusił otwarcie się artysty na innych uwalniając idee artystyczne poza samego autora. Czy możemy tym samym mówić o współautorstwie? Być może, kwestia jest jednak trudna do rozstrzygnięcia. Bardziej zasadnym jest uznać, że sztuka jest czymś ponadindywidualnym i nie daje się zamknąć w ciasnej bańce autorstwa. Jak pokazuje przykład Dłużniewskiego, sztuka szukała linii ujścia z sytuacji utraty wzroku i wykiełkowała również gdzieś indziej, u syna artysty Kajetana.
Minęło już ponad 20 lat od czasu kiedy Kajetan pomagał ojcu malować obrazy. Jak wspomina, wiele spacerowali i ciągle dyskutowali o sztuce, niejednokrotnie spierali się o finalny kształt dzieła. Gdyby nie wypadek możliwe, że nie zostałby artystą. Na wystawie zaprezentujemy jego 5-cio elementową pracę Hellada, która odnosi się do rodzinnego wyjazdu przed wielu laty na Hel. Kąpiel w Bałtyku to sprawa banalna, ale nie dla osoby, która parę miesięcy wcześniej przestała widzieć. Młodemu Kajetanowi, pełna napięcia scena z ojcem i matką kąpiącymi się w morzu, na pierwszych po wypadku wakacjach, mocno zapadła w pamięć. To zdarzenie zostało utrwalone przez ich przyjaciela Andrzeja Paruzela na prezentowanej serii zdjęć.