Andrzej Gieraga najchętniej tworzy abstrakcyjne obrazy-reliefy i to wyróżnia jego sztukę od lat. Nie ma osobnego określenia dla twórcy reliefów, a Gieradze by się ono przydało, za jego wielo-letnią twórczą konsekwencję.
Wielkie znaczenie w jego przypadku ma wykonawcza maestria i precyzja; jego dzieła wyglądają właściwie jak nie uczynione ludzką ręką. Bo jest Gieraga zawsze w tym co robi absolutnym perfekcjonistą i zawsze to bardzo mocno widać i czuć w jego pracach. W swych twórczych poszukiwaniach, zdaje się nawiązywać do twórczości wielkiego klasyka sztuki abstrakcyjnej w Polsce, czyli do Henryka Stażewskiego, który był mistrzem tej techniki.
Andrzej Gieraga przez całe swoje życie związany jest z Łodzią. Ukończył tamtejszą akademię u takich mistrzów jak Roman Modzelewski i Antoni Starczewski i był przez dziesiątki lat związany z tą uczelnią. Uznanie artyście przyniosły czarno-białe reliefy, o nieoczywistych i niepokojących formach. Z czasem w jego sztuce pojawił się kolor, traktowany z wielką subtelnością. W ostatnich latach barwy zyskały na znaczeniu i sile; zazwyczaj rozbielone, urzekają swą miękkością i delikatnością.
Zaczynał na początku lat 70-tych XX wieku, tworząc serię kontrastowych czarno-białych reliefów. Amorficzne formy wysuwały się z powierzchni obrazów; niepodobne do niczego, nierozpoznawalne, miały w sobie coś z niepoznanego zagrożenia, bliżej nie wiadomego rodzaju. Do tego stopnia niewiadomego, że nie można było właściwie rozpoznać, czy chodzi o formy pochodzące ze świata zewnętrznego, czy wręcz przeciwnie, wyłącznie te o czysto artystycznym charakterze i rodowodzie. Gdy kilka lat później zostały zrealizowane już w zupełnie innej przestrzeni, w zupełnie innych barwnych tonach - beżów, brązów, no i przede wszystkim złota, bo owe wypukłe formy zostały wszystkie wyzłocone, ów niepokój zniknął zupełnie. Kompozycje te o zmienionym wyglądzie, przeniesione w przestrzeń publiczną, zamienione w supraporty, odmieniły swój charakter. Stały się po prostu niezwykle dekoracyjnymi, choć wciąż nieodmiennie intrygującymi realizacja-mi przestrzennymi, o wielkiej indywidualnej sile, i nieoczywistej estetyce.
Czerń i biel dominowały w sztuce Gieragi niezmienne, aż po sam koniec lat 80-tych XX wieku. W pewnym momencie zaczęły dochodzić szarość, grafit, potem błękity, granaty, zieloności. Świat binarny zaczął się komplikować, wzbogacać, poszerzać. Obok tych, powiedzmy - nieśmiałych kolorów zaczęły również zjawiać i te najmocniejsze jak - czerwień. Jednak wyraźna zmiana i swoiste pęknięcie tamy, która dość długo trzymała w ryzach poszukiwania kolorystyczne łodzianina, nastąpiło ostatecznie w latach dwutysięcznych. Od tego czasu możemy mówić o „Chromatach”, jak pozwoliłem sobie nazwać tworzone w ostatnim czasie jego kompozycje.
Obok nowych, żywszych i zwyczajnie chromatycznych barw zaczęły się pojawiać również nowe kształty malarskich tablic Gieragi: okręgi, półkola, oraz nachodzące na siebie kwadraty, o wzbogacających formę, wielokrotnie łamanych brzegach. Co więcej z ukrycia wyszła największa figura XX wiecznej sztuki nieprzedstawiającej, czyli malewiczowski czarny kwadrat. Można by odnieść wrażenie, że Gieraga jakby się obawiał sięgnięcia do tak prostego, znanego z tysiącznych powtórzeń znaku - ikony sztuki abstrakcyjnej minionego wieku. W końcu ten strach go opuścił, a czarny kwadrat zagościł w wielu jego kompozycjach, powstających w ostatnim czasie.
Zachodzące na siebie, reliefowe kwadraty, białe, szare, czarne - najczęściej, są wprawką, ćwiczeniem z inwencji i dyscypliny zarazem: jak daleko można się posunąć, co można jeszcze zrobić, jak sobie poradzić, z tym zdałoby się zgranym do cna kwadratem. Te skromne, pozbawione kolorów reliefy, które niekiedy lepiej wyglądają gdy są eksponowane w przestrzeni, a nie na ścianie, mają zwiększony swój rzeźbiarski charakter i mimo całej prostoty, zaskakują siłą przekazu, dosadnością. Udowodniają zarazem, że jeszcze długo kwadrat nie musi być żadnym ograniczeniem, a jedynie zadaniem do odrobienia i udowodnienia po raz kolejny o potędze inwencji i innowacji.
I wreszcie docieramy do najnowszych prac, które jako się rzekło, nazwałem „Chromatami”. Nadal są to tablice, i to dosłownie, bo Gieraga nie maluje na płótnie, tylko z użyciem twardych podłoży ze sklejki, płyty pilśniowej czy deski. Sam artysta nazywa swe obrazy, skądinąd słusznie: „Progresjami”, bo zawarte są w nich chromatyczne postąpienia, rozbielenia, gradacje, zestawiania i zestrojenia. Przyznaje, że ma słabość do zasady Fibonacciego, i chętnie się nią posługuje, a dotyczącą liczb pierwszych. Nie będę w tym miejscu opisywał owej zasady, ale jest „wciągająca”. Wciągające również dla samego artysty jest jego postępowanie w sprawie malowania, które nie ma wiele wspólnego artystycznym szałem, jest raczej matematycznym procesem. Bo żywiołem Gieragi jest żywiołu antyteza, czyli - porządek. Wielki porządek, i nie tu na myśli greckiej archi-tektury, ale wielki wewnętrzny ład, który cechuje wszystkie jego artystyczne poszukiwania i procedery, którym oddaje się od lat. A zatem stopień rozbielenia, który nie jest pozostawiony przypadkowi, a precyzyjnie obliczony i odmierzony. Starannie wykonany i naniesiony na powierzchnię malarskiej tablicy. Zarazem głęboko by się mylił ten, który by uważał, że w tym procesie nie ma emocji, że jest wyłącznie zimna kalkulacja. Otóż, owe, prawie matematyczne rozważania, są właśnie generowaniem tychże mocji. Zarazem jestem pewien, że jeśli wynikłe z chromatycznych obliczeń kolory, wydały się artyście nie do końca udane, brzmiące, zadowalające - z pewnością by z nich zrezygnował, wybierając bardziej intuicyjne rozwiązania.
Najważniejsze dla niego wciąż jest stworzenie pełnego, autonomicznego, samowystarczalnego dzieła malarskiego, jakimi w ostatnich latach są chromatyczne tablice malarskie. Artysta w już bardzo dojrzałym wieku, ale wciąż niedomknięty i poszukującego, wciąż nowych malarskich wspaniałości i piękności. To piękno, może nie jest pierwszym imperatywem, ale zarazem, można by powiedzieć, nieco kolokwialnie, pożądanym skutkiem ubocznym tworzenia.
Andrzej Gieraga (rocznik 1934) najchętniej tworzy abstrakcyjne obrazy-reliefy, i to wyróżnia jego sztukę od lat. Relief, to wypukły, trójwymiarowy obraz, trochę jak płaskorzeźba. Nie ma osobnego określenia dla twórcy reliefów, a Gieradze by się przydało, za jego wieloletnią twórczą konsekwencję. Do tego jeszcze dochodzi wykonawcza maestria i precyzja, które sprawiają, że jego dzieła wyglądają właściwie jakby nie były zrobione ludzką ręką; bo jest Gieraga zawsze w tym co robi absolutnym perfekcjonistą, co widać i czuć bardzo mocno w jego pracach. W swych artystycznych poszukiwaniach, zdaje się nawiązywać do twórczości wielkiego klasyka sztuki abstrakcyjnej w Polsce, czyli do Henryka Stażewskiego, który był prawdziwym mistrzem tej techniki.
Andrzej Gieraga przez całe swoje życie związany jest z Łodzią. Ukończył tamtejszą akademię u takich mistrzów jak Roman Modzelewski i Antoni Starczewski, i był przez dziesiątki lat związany z tą uczelnią. Uznanie artyście przyniosły czarno-białe reliefy, o nieoczywistych i niepokojących formach. Z czasem w jego sztuce pojawił się kolor, traktowany z wielką subtelnością. W ostatnich latach barwy zyskały na znaczeniu i sile; zazwyczaj rozbielone, urzekają miękkością i swą delikatnością.