W latach 2021-2022 Andrzej Fogtt (rocznik 1950), znany przede wszystkim z wielkoformatowych serii kompozycji o dynamicznej kolorystyce i intrygującej formie z pogranicza świata realnego oraz abstrakcji ekspresyjnej (gorącej), namalował farbami olejnymi zespół ponad dwudziestu portretów będących interpretacją wybranych portretów Rembrandta Harmenszoon van Rijna, genialnego malarza holenderskiego okresu baroku.
To nie pierwsza próba zmierzenia się tego urodzonego w Poznaniu artysty z portretami innego twórcy. W 2019 roku namalował bowiem, tym razem przy użyciu farb olejnych, akrylowych i pasteli, znacznie liczniejszy cykl portretów, uzupełniony o cały szereg szkiców koncepcyjnych, będących osobliwą formą dialogu z pastelowymi portretami Stanisława Ignacego Witkiewicza, znanego bardziej jako Witkacy, Wyczuwalna pasja i radość tworzenia, zwłaszcza jednak swoboda w posługiwaniu się dalece ekspresyjną kreską i wyrazista - dopełniająca ją - plama barwna, dały znakomity efekt końcowy. Powstał niezwykle interesujący zespół kompozycji przyciągający wzrok widza, zespół obok którego trudno przejść obojętnie, podobnie zresztą jak obok niezwykle sugestywnych portretów autorstwa samego Witkacego. Ale o ile autor Niemytych dusz, tworząc począwszy od 2. połowy lat 20. i przez całą dekadę lat 30. XX wieku, portrety bliskich sobie osób, eksperymentował nie tylko z ich formą malarską, ale także ze stanem swego umysłu i ciała, stosując w trakcie procesu tworzenia różnego rodzaju używki, to Andrzej Fogtt poprzestał na tym co mu podpowiadała przede wszystkim wrażliwość i intuicja oraz zdobyte - przez kilkadziesiąt lat pracy twórczej - czucie formy i koloru na płaszczyznie obrazu. Gdy w 1925 roku Witkacy niezadowolony z dotychczasowych efektów swego malarstwa (w 1905 roku studiował - wbrew woli ojca Stanisława Witkiewicza malarza i wziętego krytyka sztuki, który był jego głównym nauczycielem - w krakowskiej ASP pod kierunkiem Jana Stanisławskiego i Józefa Mehoffera), zrezygnował z dalszego uprawiania tzw. sztuki "czystej", założył firmę portretową, w ramach której tworzył portrety, realizowane konsekwentnie według kilku precyzyjnie określonych specjalnym regulaminem typów. Miał wówczas dopiero 40 lat, i malowanie portretów otwierało przed nim całkowicie nowy etap pracy twórczej, podczas gdy Andrzej Fogtt w 2019 roku ukończył już 69 lat, i był artystą kompletnym, w pełni świadomym swego posłannictwa.
Nie mniej warto pamiętać, że Andrzej Fogtt interesuje się portretem od zawsze. Jak sam przyznaje, namalował dotychczas 3 tysiące portretów [sic!], zarówno w postaci pojedynczych wizerunków znajomych i przyjaciół, jak i całych cykli, które cechuje dynamika formy i nieustający dialog kreski z kolorem. W efekcie, portret jest obecny w jego twórczości, od chwili ukończenia w 1974 roku studiów w Państwowej Wyższej Szkole Sztuk Plastycznych w Poznaniu (obecnie Uniwersytet Artystyczny), aż do dnia dzisiejszego. W tym kontekście nie należy zapominać, że dyplom robił w pracowni Zdzisława Kępińskiego, znakomitego historyka sztuki zainteresowanego koloryzmem artysty malarza oraz Magdaleny Abakanowicz, której tkaniny i rzeźby figuralne rozbudziły w nim zainteresowanie człowiekiem. Tak więc tym co różni obu artystów jest nie tylko ich wiek, diametralnie różni nauczyciele i epoka w jakiej przyszło im tworzyć, ale także temperament, predyspozycje oraz odmienny - jak się wydaje - proces twórczy. Patrząc i analizując portrety Witkacego, oglądający je widz czuje (lub po prostu wie), że zostały namalowane przez artystę wyjątkowo energetycznego, o niezwykle wybujałej fantazji, ale także oryginalnego teoretyka sztuki o bardzo dobrym przygotowaniu filozoficznym, dla którego liczyła się w portrecie nie tylko warstwa stricte plastyczna, ale także rozbudowany kontekst psychologiczny, osobowość portretowanego.
Tymczasem w przypadku portretów Andrzeja Fogtta, wydaje się, że nie ma potrzeby doszukiwania się ukrytego podtekstu (którego po prostu nie ma), jak i dociekania dlaczego zostały namalowane w taki, a nie inny sposób. Portrety Fogtta charakteryzuje bowiem przede wszystkim niezwykle rzadko spotykana spontaniczność, rozmach z jakim kładzie on czytelne impasty farby na płótno, karton lub papier, a zarazem wyczuwalna świeżość i coraz większa haptyczność poszczególnych kompozycji, które w miarę upływu czasu, nie starzeją się, nadal wzbudzając emocje u oglądających je widzów.
Kilka powyższych uwag, w dużej mierze odnosi się również do kolejnej serii portretów Andrzeja Fogtta, będących tym razem interpretacją portretów Rembrandta, namalowanych w ubiegłym oraz w pierwszej połowie bieżącego roku. Wrażliwe oko doświadczonego widza bez problemu zidentyfikuje pierwowzory poszczególnych kompozycji, chociaż nie sądzę aby artyście chodziło wyłącznie o identyfikację, kogo obraz przedstawia. Malując zaledwie trzy lata wcześniej sugestywną serię portretów inspirowanych twórczością Witkacego, Andrzej Fogtt umieszczał - idąc konsekwentnie śladem ich twórcy - na powstałych na papierze studiach wstępnych i wersjach ostatecznych namalowanych na kartonie, dokładną informację z imieniem i nazwiskiem osoby portretowanej oraz rokiem powstania oryginału. Tym razem nic takiego nie ma miejsca. Co prawda tradycyjnie każdy obraz artysty, nie tylko portrety, ma czytelną sygnaturę zawierającą jego imię i nazwisko oraz datę, ale to wszystko. Tak więc widz kontempluje obraz jako taki, a kwestia identyfikacji modela schodzi - jak się wydaje - na drugi plan. Oczywiście w przypadku portretów najważniejsza jest twarz i jeżeli model jest ukazany do pasa, to także jego dłonie. Zdecydowana większość portretów Andrzeja Fogtta inspirowana portretami Rembrandta to jednak same głowy osadzone na niewielkim fragmencie korpusu. Uwaga artysty koncentruje się na mięsistej - trójwymiarowej, wręcz rzeźbiarsko potraktowanej - twarzy, podczas gdy elementy ubioru (kapelusz lub mycka na głowie) oraz nie zawierające żadnych akcentów figuralnych tła, są namalowane z reguły w jednym neutralnym kolorze, cienko, gładko i zdecydowanie płasko, bez modelunku światlocieniowego i iluzji przestrzeni. W kilku przypadkach ubiór to również biało-czarna, wręcz abstrakcyjna materia pozbawiona faktury i trzeciego wymiaru, udanie kontrastująca z pozostałymi fragmentami portretu. Tak więc cała uwaga i wyczuwalna pasja artysty, koncentruje się na twarzy nie tyle malowanej, co budowanej z rozmachem za pomocą grubo kładzionych smug farby lub też krótkich pociągnięć czystego koloru, które zachodząc, nakładając się na siebie, tworzą drgającą, pulsującą wewnętrznym życiem, wielobarwną strukturę, wychodzącą wręcz z jednolitej, dwuwymiarowej, płaszczyzny obrazu. W efekcie, twarze z wielobarwnych portretów Andrzeja Fogtta, zwracają w stronę widza swój przenikliwy wzrok, nawiązują z nim żywy dialog, zachęcając do dalszego oglądania twórczości ich autora.
Autora, który jak rzadko który ze współczesnych twórców polskich, znakomicie czuje się w kontakcie z rozbudowaną warstwą malarską bardzo dużych rozmiarów, realizowaną w powtarzalnych ciągach. Co prawda interpretacja przez Andrzeja Fogtta portretów - zwłaszcza autoportretów - Rembrandta (największe z nich mają wymiary 100 x 70 cm), nie zaowocowała - jak dotychczas - powstaniem serii płócien szczególnie dużego formatu, niemniej są to obrazy, które z łatwością możnaby powiększyć do monumentalnych rozmiarów, a mimo to w dalszym ciągu będą wzbudzać zainteresowanie świeżością i szlachetnością swojej materii malarskiej, uzupełnioną o element ruchu, falowania całych fragmentów kompozycji przed oczyma zdumionego i zaskoczonego widza.
Tak też było w 1984 roku, kiedy Andrzej Fogtt wraz z Jerzym Dudą-Graczem, Bożeną Biskupską, Danutą Leszczyńską-Kluza i Stefanem Wierzbickim, na zaproszenie Jerzego Madeyskiego komisarza działu polskiego na XLI Biennale Sztuki w Wenecji, reprezentował z powodzeniem nasz kraj. Artysta pokazał wówczas wieloczłonową kompozycję pt.: Żywiołem opętanie złożoną aż z 11 obrazów malowanych farbami olejnymi na płótnie o wymiarach 400 x 150 cm każdy [sic!]. Niespotykana skala dzieła stricte malarskiego, magia intensywnej czerwieni, a także ultramaryny, tworzącej tło dla znacznie ciemniejszych (czarnych) pełnych życia kresek, wypełniających bez reszty (na zasadzie horror vacui) całą płaszczyznę płótna, kresek tworzących zarówno iluzję trójwymiarowej zdecydowanie abstrakcyjnej przestrzeni jak i nagich - nie do końca dookreślonych - nadmiernie wydłużonych nagich ciał ludzkich czy dynamicznie wygiętych pni drzew, pnących się niespokojnie ku górze, sprawiają wrażenie rozgrzanej do granic wytrzymałości pulsującej magmy ,wydobywającej się ze złowrogim pomrukiem z wnętrza groźnego wulkanu.
Wyczuwalny związek ze światem organicznym, zwłaszcza z budzącą u artysty pozytywne wrażenia wodą, znakomicie ilustruje kompozycja pt.: Wodospad w Kamionie, z 2013 roku. Malując to duże - tradycyjnie - dzieło (o wymiarach 220 x 120 cm), Andrzej Fogtt zadbał o pełną dokumentację fotograficzną procesu jego tworzenia. W ten sposób, możemy dzisiaj stwierdzić, że punktem wyjścia do powstania tej całkowicie abstrakcyjnej, pełnej jednak ruchu i życia, pulsującej oraz mieniącej sie wieloma barwami kompozycji - podobnie jak całego szeregu innych obrazów tego typu - był zdecydowanie realistyczny fragment natury, który zarejestrowało wrażliwe oko artysty. Fragment w którym główną rolę odgrywał o dziwo przede wszystkim czarno-biały rysunek, a nie tak przez niego ulubiony kolor. Kolejne, wykonane w miarę upływu czasu fotografie pokazują jak prosty i jednoznaczny rysunek - będący każdorazowo punktem wyjścia do realizacji dalszych etapów procesu twórczego - ustępuje miejsca coraz bardziej wysmakowanym i rozbudowanym barwom, jak dalece upraszcza malarz interesujące go drzewa, skały i spadającą z pewnej wysokości wodę, dążąc do stworzenia spójnej, ale pozbawionej już czytelnych odniesień do natury, abstrakcyjnej całości. Podobnie wyglądał proces twórczy Pieta Mondriana, twórcy neoplastycyzmu, jednego z ojców abstrakcji geometrycznej. Ale o ile - kolejny po Rembrandcie - Holender ważny dla malarstwa Andrzeja Fogtta, kładł interesujące go czyste barwy cienko i płasko, zwracając uwagę na ściśle zgeometryzowany, zakomponowany wyłącznie pod kątem prostym układ kwadratów i prostokątów, oddzielonych kreskami tej samej grubości, to nasz artysta tworzy konsekwentnie "żywą" maestrię malarską podobną do wzorzystej, grubo tkanej tkaniny, której wyjątkowo szlachetna powierzchnia migoce zarówno w promieniach słońca jak i w świetle galeryjnych lamp i reflektorów, niczym najcenniejsza bizantyjska mozaika.
Tego typu prac ma zresztą Andrzej Fogtt w swoim dorobku znacznie więcej. Ba, można wręcz odnieść wrażenie, że wewnętrzny imperatyw każe mu powracać - co pewien czas - do tych samych wątków, poruszać te same tematy, malować kolejne cykle. I tutaj pojawia się ponownie temat wody, tym razem w przepięknym cyklu obrazów pt.: Brda. Cyklu malowanego przez kilka lat, co najmniej od 2013 do 2018 roku, na płótnach o formacie 200 x 300 cm lub 220 x 420 cm. Podobnie jak namalowany dla Hotelu Hilton w Łodzi cykl czterech wielkoformatowych obrazów z motywem wodospadu w Kamionie, a także pojedyncze kompozycje na czele z obrazami: Jezioro w Kiersztanowie (2012), Jezioro Dadaj (2014), czy Pole zboża (2012) lub kilka płócien z cyklu Nad Bugiem (2010, 2012), a na abstrakcyjnych "widokach" rzeki Brdy, płynącej urokliwymi meandrami m.in. przez Równinę Charzykowską i Bory Tucholskie, fascynują, przyciągają wzrok niczym magnes, nie pozwalając na obojętnie przejście obok nich.
Tak więc magia i siła płócien Andrzeja Fogtta polega nie tylko na tym, że zapadają głęboko w pamięć, ale inspirują również do dialogu, do dłuższego penetrowania ich rozbudowanej, szalenie interesującej pod względem kompozycyjnym i kolorystycznym, warstwy malarskiej. A przy tym wszystkim artysta jest wyjątkowo szczery i autentyczny. Oczywiście w miarę upływu lat jego obrazy stają się coraz bardziej dojrzałe warsztatowo i wysmakowane stylistycznie, ale ciągle charakteryzuje je świeżość spojrzenia, nieustająca potrzeba eksperymentowania, co powoduje, że nie ma w nich skostniałej rutyny, ani powtarzania bez końca kilku, tych samych rozwiązań formalnych. Wstrząsającym, ze względu na rangę wydarzenia jest ostatni - jak na razie - cykl Andrzeja Fogtta pt.: Bucza, namalowany w 2022 roku. To spontaniczna reakcja artysty na wiadomość o niczym nie uzasadnionej napaści wojsk Federacji Rosyjskiej na sąsiedzkie państwo, na niepodległą Ukrainę oraz okrucieństwo żołnierzy rosyjskich wobec mieszkańców Buczy niedużego miasta w obwodzie kijowskim. Tak jak w 1937 roku Pablo Picasso na wiadomość o zbombardowaniu liczącego kilkanaście tysięcy mieszkańców baskijskiego miasteczka podczas wojny domowej w Hiszpanii, namalował utrzymany w czerni, bieli i szarości obraz pt.: Guernica, tak tym razem podobnie zareagował Andrzej Fogtt. Ale o ile francuski współtwórca kubizmu namalował tylko jeden bardzo duży obraz (o wymiarach: 3,49 x 7,76 m), to nasz artysta stworzył cały cykl bardzo dramatycznych kompozycji, poprzedzonych licznymi studiami wstępnymi, które wzbudzają zainteresowanie ekspresją użytych środków wyrazu. Cykl Bucza to kompozycje o programowej szkicowości (niedokończeniu), w których obok dużych, płaskich plam czystego koloru rzuconych z impetem na neutralne tło, główną rolę odgrywają - tym razem - ujęte zdecydowanie graficznie, odrażające, owłosione zwierzokształtne stwory, symbolizujące pozbawionych wszelkich ludzkich uczuć najeźdźców, mordujących z sadystyczną satysfakcją - niewidocznych na poszczególnych kompozycjach - bezbronnych cywili, zwłaszcza kobiety, dzieci i starców.
To tylko niektóre z cykli Andrzeja Fogtta, które zdominowały jego bogatą i różnorodną twórczość, która w wyniku nieustającej obserwacji natury, licznych podróży w różne regiony Polski, ciągle zmienia się. I tak w 2002 roku w wyniku inspiracji Podlasiem i kulturą prawosławnej wsi Kuraszewo niedaleko Hajnówki, powstał całkowicie różny od dotychczasowych cykli zespół obrazów namalowanych farbami olejnymi na płótnie i rysunków wykonanych atramentem na papierze. Te bajecznie kolorowe kompozycje łączy zdecydowanie większa - niż dotychczas - kaligraficzność będąca udaną próbą połączenia naskórkowych doświadczeń pop-artu z duchowością malarstwa ikonowego. Nie zapominajmy jednak, że artysta uprawia z powodzeniem nie tylko wielkoformatowe kompozycje malarskie i korespondujące z nimi rysunki tworzące wspomniane powyżej cykle . W orbicie jego zainteresowań jest również monumentalna rzeźba, architektura, tkanina i scenografia. Nic więc dziwnego, że ma w swoim dorobku bardzo dużo wystaw indywidualnych, organizowanych zarówno w galeriach polskich jak i zagranicznych.
Jego obrazy równie chętnie pokazywane są na zbiorowych wystawach środowiskowych i tematycznych, a wielu krytyków pochyla się z namysłem nad malowanymi przez niego z niesłabnącą pasją i radością płótnami. W rezultacie Andrzej Fogtt może się również pochwalić wydaniem kilku wyjątkowo efektownych, bogato ilustrowanych albumów, zawierających zarówno obiektywną ocenę i analizę poszczególnych działów swojej twórczości, jak i reprodukcje najciekawszych dzieł, zwłaszcza malarskich.
Bez wątpienia swoista rozmowa, dialog współczesnego polskiego artysty z portretami wielkiego Rembrandta, wpisuje się w czytelny ciąg wydarzeń towarzyszących twórczości Andrzeja Fogtta juz od blisko pięćdziesięciu lat, tj. od ukończenia studiów w 1974 roku, aż do dnia dzisiejszego. Ciąg, w którym jest zarówno miejsce dla tak mu bliskiej przyrody (natury) jak i obecności w niej człowieka, zwłaszcza jego niepowtarzalnego fizis i rozlicznych zachowań. Czy na tym koniec? Nie sądzę. Mimo, że artysta ukończył już 72 lata, to jednak jako malarz, nie powiedział chyba jeszcze ostatniego zdania. Wydaje się, że zaskoczy nas jeszcze nie jeden raz prawdziwie młodzieńczą werwą i świeżością zastosowanych środków wyrazu.
Lechosław Lameński – Portret i natura w malarstwie Andrzeja Fogtta