W felietonie „Łąka pod reklamę” Maria Poprzęcka, opisując krajobraz polskich miast i miasteczek, wymienia: „BLACHARSTWO, NAPRAWY, OPONY, EUROOPONY, BLACHY, BLACHOTRAPEZY, BLACHODACHÓWKI, PARKIETY, CENTRUM PARKIECIARSTWA, PŁYTY WIELOWARSTWOWE, PŁYTKI, GRES, MARMURY, ARMATURY, ŁAZIENKI, JACUZZI, OKNA…” i tak dalej. Krytyczka zwraca uwagę, że banery reklamowe „oblepiają je szczelnie, tworząc asemantyczną wizualną kakofonię”, a Polska to „kraj traktowany jako łąka pod reklamę. Reklamę obnażającą – niestety – polską kulturową ciemnotę”.
Baneriolanza zwraca nas w stronę bełkotu, rozpasania, tego, jak bardzo wielkie kolorowe reklamy/obrazy rozpanoszyły się na ścianach bloków i kamienic, płotach i ogrodzeniach, na słupach albo specjalnie do tego zbudowanych konstrukcjach. Reklama jest wszędzie…
W trwającej od dziesięcioleci dyskusji pojawia się też kwestia symbolicznej władzy nad miejską ikonosferą. Aktywiści upominają się o jej rozproszenie i demokratyzację przestrzeni; nie o chaos, ale o wielogłos właśnie; bo to, z czym mamy do czynienia teraz, to często komercyjne i polityczne zawłaszczanie ulic. Panuje też przekonanie, że im krzykliwiej tym skuteczniej...
Filip Springer, komentator współczesnej przestrzeni publicznej, autor między innymi „Wanny z kolumnadą”– nie bez rozczarowania – konstatuje: „ładniej nie będzie”.
Warto w tym miejscu przyjrzeć się działaniom i próbom podejmowanym przez Adriana Kempę, który w twórczy sposób przepracowuje ten dość powszechny i odrobinę zobojętniały już temat. Nie wartościuje, poddaje raczej twórczej analizie.