Na początku były schody. Kuchenne schody. Przeraźliwie zimne zimą i pełne niespotykanych woni latem.
Dla pięciolatka zbyt strome i o zbyt wysokich stopniach. W kilku niemiłych koszmarach sennych oblane niebieską poświatą i wciągające w studnię klatki schodowej.
Po latach przestałem obawiać się tychże, ale śniąc, nie potrafiłem nimi donikąd dojść. Biegi schodów plątały się, z podestów można było tylko iść w dół, innej nocy tylko w górę. W końcu musiałem się z tym zmierzyć w obrazie.
W tym samym czasie, dwa pomieszczenia dalej wybierałem się dość regularnie w daleką wyprawę; zabierałem zapasy ciastek, ulubione zabawki, plażowe dodatki, coś do obrony i walcząc z falami i potworami morskimi docierałem po godzinie do tapczanu.
W nocy skrzypiały drzwi na kuchenne schody i znowu byłem wciągany w niebieskawą mgłę...
Po latach koszmary szczęśliwie się zatarły, a pikniki, wyimaginowane i rzeczywiste, wspominam jako najlepsze chwile mojego dzieciństwa.
W obrazie czas i przestrzeń są absolutnie nieliniowe – obok radia Szarotka, przenośnej lampowej heterodyny, z której, jako dziecko, byłem bardzo dumny, współczesna królica Bibi na niższych piętrach obgryza kieszonkową dżunglę, a trylobit zmierza w kierunku niewidocznych drzwi kuchennych.
Ognisko na drewnianych schodach nie jest moim pomysłem. Moja wnuczka powróciwszy z obozu harcerskiego, rozpaliła na naszym drewnianym, zadaszonym tarasie bardzo profesjonalne ognisko.
Na widok naszego przerażenia rezolutnie odparła, że nic nie może się stać, bo przecież rozpaliła je
na dużej podstawce do kwiatów; podstawka była plastikowa...
Jacek Yerka
akryl, płótno
81 x 70 cm
sygn. p.d.: YERKA 24
Na odwr. na dolnej listwie krosna sygn. flamastrem: JACEK | YERKA, obok: »PIKNIK NA KUCHENNYCH SCHODACH« | AKRYL 2024.
Na początku były schody. Kuchenne schody. Przeraźliwie zimne zimą i pełne niespotykanych woni latem.
Dla pięciolatka zbyt strome i o zbyt wysokich stopniach. W kilku niemiłych koszmarach sennych oblane niebieską poświatą i wciągające w studnię klatki schodowej.
Po latach przestałem obawiać się tychże, ale śniąc, nie potrafiłem nimi donikąd dojść. Biegi schodów plątały się, z podestów można było tylko iść w dół, innej nocy tylko w górę. W końcu musiałem się z tym zmierzyć w obrazie.
W tym samym czasie, dwa pomieszczenia dalej wybierałem się dość regularnie w daleką wyprawę; zabierałem zapasy ciastek, ulubione zabawki, plażowe dodatki, coś do obrony i walcząc z falami i potworami morskimi docierałem po godzinie do tapczanu.
W nocy skrzypiały drzwi na kuchenne schody i znowu byłem wciągany w niebieskawą mgłę...
Po latach koszmary szczęśliwie się zatarły, a pikniki, wyimaginowane i rzeczywiste, wspominam jako najlepsze chwile mojego dzieciństwa.
W obrazie czas i przestrzeń są absolutnie nieliniowe – obok radia Szarotka, przenośnej lampowej heterodyny, z której, jako dziecko, byłem bardzo dumny, współczesna królica Bibi na niższych piętrach obgryza kieszonkową dżunglę, a trylobit zmierza w kierunku niewidocznych drzwi kuchennych.
Ognisko na drewnianych schodach nie jest moim pomysłem. Moja wnuczka powróciwszy z obozu harcerskiego, rozpaliła na naszym drewnianym, zadaszonym tarasie bardzo profesjonalne ognisko.
Na widok naszego przerażenia rezolutnie odparła, że nic nie może się stać, bo przecież rozpaliła je
na dużej podstawce do kwiatów; podstawka była plastikowa...
Jacek Yerka