„Tak się dziwnie układa geografia miejsc, gdzie maluję, że są ułożone na pograniczach, albo ładniej mówiąc, na kresach Polski w cztery strony świata. Próbowałem trochę malować na Węgrzech, w Holandii, Anglii, Szwecji, Niemczech, ale zawsze z marnym skutkiem” – wspomina Jerzy Duda-Gracz.
Niewielu z obserwatorów życia artystycznego, począwszy od lat 70. XX wiedziało, że artysta równocześnie uprawiał malarstwo pejzażowe. Twórca, by uciszyć buzujące w nim emocje, znaleźć inspirację, od 1972 roku regularnie odwiedzał Brzegi – miejscowość nieopodal Bukowiny Tatrzańskiej, gdzie niemal pozbawiany ożywionych istot, górzysty pejzaż prezentował potęgę natury w całej swej okazałości. Natury czystej i autentycznej, z rzadka tylko dotkniętej działaniem człowieka. Jerzy Duda-Gracz poszukiwał takich miejsc, w których liryzm przyrody mógłby być namacalny.
Od polskiego krajobrazu przygranicznej, spokojnej wsi artysta mógł rozpoczynać dalszą pracę w tak dziś dobrze znanych cyklach malarskich, jak np. „Obrazy prowincjonalno-gminne” zapełnionych postaciami robotników, staruszków, bab o charakterystycznej – często korpulentnej, lub też jakby powiedzieli miłośnicy malarstwa flamandzkiego rubensowskiej, budowie. Artysta wspomina zresztą, że: „Tam studiowałem sobie i malowałem na własny użytek pejzaże bezludne – tam odzyskiwałem proporcje myśli i ducha, pogubione w życiu, w zgiełku cywilizacji, w chaosie życia społecznego i politycznego. Nowe, myślenie zrodzone na Jasnej Górze i w pod częstochowskich »obrazach jurajskich«, zaczęło zaludniać pejzaże ze wsi Brzegi”. Innym miejscem dającym wytchnienie był Łagów, który podobnie jak Brzegi stał się oniryczną scenerią dla kolejnych narracji. Artysta odwiedzał również Roztocze portretując malownicze tereny Nadrzecza czy Gorajca. Jerzy Duda-Gracz odkrywał tak zwaną Polskę B – świat gminnych miasteczek i niewielkich wsi, chciałoby się powiedzieć „zapomnianych przez pana Boga”. Wydaje się, że właśnie ta kraina, nietknięta ręką człowieka, postępującą industrializacją i technicyzacją, była dla artysty tą prawdziwą i autentyczną ojczyzną. Miejsca te były wielokrotnie portretowane, w niezwykle intymny sposób, o czym wspomina przyjaciel malarza Tadeusz Nyczek. Sam artysta traktował swoje pejzaże niezwykle osobiście. Rodziły się one z potrzeby serca, z pamięci i po części są wyrazem kultu i podziwu dla piękna ojczystych terenów. Jerzy Duda-Gracz wspominał zresztą, że: „Bardzo dużo jest tego, z czego sklejam moją malowaną Polskę, spieszę się, żeby zdążyć z tym, co gubię w pamięci, co było (a może nie było?) [...] Spieszę się, bo moja Polska topi się coraz szybciej jak zeszłoroczny śnieg, a ja chcę zdążyć ją namalować, chociaż to absurd, bo ona jest tylko we mnie i umrze razem ze mną. Ale jak to mówią: credo quia absurdum est. Wierzę w to, choć to niedorzeczne”.
Wyjątkowo dźwięcznymi nutami nostalgicznych pejzaży, tym razem malowanymi z pełnym przekonaniem – nie „do szuflady” – wydają się być prace ujęte w cyklu Chopinowi, zaprezentowane w miejscu urodzenia wybitnego pianisty, obecnie muzeum w Żelazowej Woli. Umykające, jakby fantastyczne, zamglone pejzaże stanowiące scenerię dla niekiedy nimfetycznych, niedookreślonych postaci, malowane bardzo sprawnie, niemal laserunkowo mogą obrazować również odchodzący, zacierający się wizerunek Polski. Przy kontemplacji obrazów Jerzego Dudy-Gracza warto zwrócić uwagę na poetycki wyraz zastosowanych środków malarskich pogłębiający emocjonalny odbiór płócien.
olej, płótno; 70 x 59,5 cm;
sygn. i dat. l. d.: Duda Gracz . 1979 .;
na odwrocie napis autorski: Goraj.
Do obrazu dołączony jest atest podpisany przez Agatę Dudę-Gracz.
„Tak się dziwnie układa geografia miejsc, gdzie maluję, że są ułożone na pograniczach, albo ładniej mówiąc, na kresach Polski w cztery strony świata. Próbowałem trochę malować na Węgrzech, w Holandii, Anglii, Szwecji, Niemczech, ale zawsze z marnym skutkiem” – wspomina Jerzy Duda-Gracz.
Niewielu z obserwatorów życia artystycznego, począwszy od lat 70. XX wiedziało, że artysta równocześnie uprawiał malarstwo pejzażowe. Twórca, by uciszyć buzujące w nim emocje, znaleźć inspirację, od 1972 roku regularnie odwiedzał Brzegi – miejscowość nieopodal Bukowiny Tatrzańskiej, gdzie niemal pozbawiany ożywionych istot, górzysty pejzaż prezentował potęgę natury w całej swej okazałości. Natury czystej i autentycznej, z rzadka tylko dotkniętej działaniem człowieka. Jerzy Duda-Gracz poszukiwał takich miejsc, w których liryzm przyrody mógłby być namacalny.
Od polskiego krajobrazu przygranicznej, spokojnej wsi artysta mógł rozpoczynać dalszą pracę w tak dziś dobrze znanych cyklach malarskich, jak np. „Obrazy prowincjonalno-gminne” zapełnionych postaciami robotników, staruszków, bab o charakterystycznej – często korpulentnej, lub też jakby powiedzieli miłośnicy malarstwa flamandzkiego rubensowskiej, budowie. Artysta wspomina zresztą, że: „Tam studiowałem sobie i malowałem na własny użytek pejzaże bezludne – tam odzyskiwałem proporcje myśli i ducha, pogubione w życiu, w zgiełku cywilizacji, w chaosie życia społecznego i politycznego. Nowe, myślenie zrodzone na Jasnej Górze i w pod częstochowskich »obrazach jurajskich«, zaczęło zaludniać pejzaże ze wsi Brzegi”. Innym miejscem dającym wytchnienie był Łagów, który podobnie jak Brzegi stał się oniryczną scenerią dla kolejnych narracji. Artysta odwiedzał również Roztocze portretując malownicze tereny Nadrzecza czy Gorajca. Jerzy Duda-Gracz odkrywał tak zwaną Polskę B – świat gminnych miasteczek i niewielkich wsi, chciałoby się powiedzieć „zapomnianych przez pana Boga”. Wydaje się, że właśnie ta kraina, nietknięta ręką człowieka, postępującą industrializacją i technicyzacją, była dla artysty tą prawdziwą i autentyczną ojczyzną. Miejsca te były wielokrotnie portretowane, w niezwykle intymny sposób, o czym wspomina przyjaciel malarza Tadeusz Nyczek. Sam artysta traktował swoje pejzaże niezwykle osobiście. Rodziły się one z potrzeby serca, z pamięci i po części są wyrazem kultu i podziwu dla piękna ojczystych terenów. Jerzy Duda-Gracz wspominał zresztą, że: „Bardzo dużo jest tego, z czego sklejam moją malowaną Polskę, spieszę się, żeby zdążyć z tym, co gubię w pamięci, co było (a może nie było?) [...] Spieszę się, bo moja Polska topi się coraz szybciej jak zeszłoroczny śnieg, a ja chcę zdążyć ją namalować, chociaż to absurd, bo ona jest tylko we mnie i umrze razem ze mną. Ale jak to mówią: credo quia absurdum est. Wierzę w to, choć to niedorzeczne”.
Wyjątkowo dźwięcznymi nutami nostalgicznych pejzaży, tym razem malowanymi z pełnym przekonaniem – nie „do szuflady” – wydają się być prace ujęte w cyklu Chopinowi, zaprezentowane w miejscu urodzenia wybitnego pianisty, obecnie muzeum w Żelazowej Woli. Umykające, jakby fantastyczne, zamglone pejzaże stanowiące scenerię dla niekiedy nimfetycznych, niedookreślonych postaci, malowane bardzo sprawnie, niemal laserunkowo mogą obrazować również odchodzący, zacierający się wizerunek Polski. Przy kontemplacji obrazów Jerzego Dudy-Gracza warto zwrócić uwagę na poetycki wyraz zastosowanych środków malarskich pogłębiający emocjonalny odbiór płócien.