„Indywidualności polskie” to tytuł wystawy Krzysztofa Gierałtowskiego, którą do 5 lipca oglądać można w Galerii Artinfo. O portretowaniu i subiektywnej prawdzie o człowieku, którą odnaleźć można w fotografiach rozmawiała z artystą Anna Jankowska.
„Indywidualności polskie” - nazwa cyklu Pana fotografii powstała na początku czy na końcu powstawania tego zbioru?
Zbiorcza nazwa wszystkich powstałych portretów brzmi: „Polacy, portrety współczesne”, natomiast ten cykl, który prezentujemy w ARTINFO zawiera 44 zdjęcia i nazywa się konkretnie „Indywidualności polskie”.
Krzysztof Gierałtowski oraz Anna Jankowska w trakcie przygotowań do wystawy w Galerii Artinfo.
Zdjęcie u góry strony: Krzysztof Gierałtowskie w swojej pracowni na warszawskim Muranowie.
Jaki zakres czasu obejmuje?
Od 1968 do 1996 roku - do czasu, kiedy robiłem zdjęcia czarno-białe.
Kto został na nich sfotografowany?
Postaci świata kultury, polityki, nauki. Polska inteligencja.
Dlaczego wybrał Pan właśnie takie osobistości?
W pewnym momencie stwierdziłem, że takie indywidualności polskie są podstawową wartością narodu, i że one dźwigają ten naród, dlatego warto je popularyzować. Zabrałem się za portretowanie Polaków i zrobiłem około pół miliona zdjęć portretowych.
Zupełnie inne znaczenie miały te osoby dla sobie współczesnym, inne mają dla nas dzisiaj. To już legendy…
To są właśnie …indywidualności polskie!
Łącznicy pokoleń. Dzięki Pana zdjęciom mamy dostęp do kanonicznego zbioru.
Tak, to jest kanon polskich portretów, kanon polskiej inteligencji. Można powiedzieć, że właściwie wszystkich z tej grupy sportretowałem.
Jak Pan wybierał te osoby?
Kierowałem się dokonaniami. Jak usłyszałem jakąś muzykę lub przeczytałem jakąś powieść, to był to bodziec do sportretowania ich autora.
To mi przypomina formę wywiadu, ale takiego utrwalone na zdjęciu.
Tak. Czasami nawet inspirowałem dziennikarzy do zrobienia wywiadów, bo miałem taką metodę, że spisywałam listy osób, które chciałem sportretować i rozdawałem dziennikarzom. Zawsze ktoś kogoś znalazł na tej liście i wobec tego szedł zrobić wywiad, a ja robiłem portret.
A przysłuchiwał się Pan tym rozmowom?
To bardzo różnie. Czasami to się działo równolegle, a czasami albo ja pierwszy fotografowałem, albo dziennikarz pierwszy robił wywiad.
Zastanawiam się po prostu czy potrzebował Pan lepiej poznać te osoby, żeby je sportretować?
To było takie poznawanie w biegu. Ja rzucałem pewne tematy i oni je rozwijali. I w ten sposób poznawaliśmy się. Generalnie, było tak, że ja postanawiałem, że sportretuję daną osobę, a później chodziłem z tym pomysłem jak w ciąży (śmiech). I on czasami przychodził we śnie. To był pewien pomysł, od którego zaczynałem, ale nie było powiedziane, że to było skończone, bo bardzo wiele zależało od tego, jak się rozwijało portretowanie, jak zachowywał się portretowany, czy był spolegliwy, czy też - zdarzyło mi się nawet - że w pewnym momencie bardzo dobrego portretowania usłyszałem: „Proszę wyjść, proszę natychmiast wyjść!”. Był to znany pisarz i długo zastanawiałem się co było powodem, aż potem jego koledzy powiedzieli mi, że on był alkoholikiem i musiał się napić, a wstydził się zrobić to przy mnie.
Wystawa w Galerii Artinfo.
Wspominał Pan o śnieniu o fotografii, pamięta Pan jakiś sen?
To są zupełnie niespodziewane rozwiązania, które raptem pojawiają się. Myślę, że ten portret Olbrychskiego na tle ogrodzenia Muzeum Wojska Polskiego, który sugerował jego wyłamywanie się przez kratę, był takim zwidem sennym. To samo potem, zaprowadziłem go przed Grób Nieznanego Żołnierza i tam wkomponowałem w Virtuti Militari, jak gdyby chcąc go nagrodzić za jego postawę społeczną.
A jak wtedy wyglądała sesja portretowa?
Trwało to zazwyczaj dwie, trzy godziny, bardzo różnie. Robiłem do stu zdjęć jednej osoby, żeby potem móc wybrać jedno. Ja wiedziałem do czego dążę, a w tej chwili młodzi fotografowie strzelają - jak to mówił Dorys - nie jako strzelcy wyborowi, tylko tak sobie „pomachiwaj po vse”.
Być może liczą na to, że najlepsze ujęcie wyjdzie przez przypadek.
Tak. I potem są zgubieni, bo mają sto zdjęć i nie wiedzą, które wybrać. Natomiast jak ja fotografowałem, to szedłem pewnym tropem i kiedy dochodziłem do pewnego optymalnego rezultatu, to robiłem kilka zdjęć, żeby móc wybrać, ale już wiedziałem, że spośród tych kilku zdjęć właśnie, będę wybierał to najlepsze.
A co stało się z resztą?
Poszły do archiwum. Teraz są wykorzystywane na okładki książek albo do ich wnętrz. Moje zdjęcia można znaleźć w Polskiej Agencji Fotografów FORUM i ona też je sprzedaje.
Jestem ciekawa Pana stosunku do ludzkiego piękna. Czym dla Pana jest twarz?
Jest odbiciem duszy człowieka. Chodzi o to, że ekspresja twarzy jest ekspresją psychiki danego fotografowanego i pozostaje tylko odczytać ją i w jakiś sposób tę ekspresję przetłumaczyć na obraz.
Według tej definicji nie ma podziału na twarze ładne bądź brzydkie, piękne bądź nieatrakcyjne. Każda twarz wedle tej definicji - w moim mniemaniu - jest piękna.
Nie wiem czy należy mówić, że jest piękna. Ona przekazuje prawdę o człowieku, jeśli się ją umie odczytać. To wszystko zależy od tego, czy umie się odczytać to, co zapisane jest w twarzy, w spojrzeniu, to jest istotne.
I to jest właśnie ta cała prawda o człowieku?
Nie wiem, czy to jest prawda o tym człowieku, bo to jest subiektywna prawda, ale ja w nią muszę wierzyć. Dopiero, kiedy się w nią wierzy, warto się zabierać za jej odczytywanie.
Wystawa w Galerii Artinfo.
Czy zdarzyło się, że po poznaniu jakiejś osoby nie chciał Pan jej sportretować?
Wiedziałem kogo na pewno nie chce portretować. Na przykład nie chciałem, mimo że domagał się tego, portretować pana Urbana. Pan Urban chodził za mną na różnych publicznych spotkaniach i ciągle „dziugał" mnie, żebym go sportretował. Więc w końcu się zniecierpliwiłem i powiedziałem: „Dobrze, weźmiemy kartkę wielkości wizytówki, na której pan napisze „Urban” i przysłoni sobie pan nią oczy”. Pan Urban sugestię odczytał i dał mi spokój.
Ktoś jeszcze?
Popełniłem błąd w stosunku do Waldorffa, którego chciałem sportretować i opowiedziałem mu, jak ma wyglądać zdjęcie, ale on nie potrafił tego zrozumieć. A chodziło o to, że znalazłem mosiężną głowę Waldorffa i chciałem, żeby on trzymał ją pod pachą i ja sportretowałbym go w jego charakterystycznym tabaczkowym stroju, ale bez jego głowy widocznej na zdjęciu. Na dodatek, do tej mosiężnej głowy w ręku chciałem włożyć żarówkę, żeby oczy mu się świeciły. No, ale idea mu się nie spodobała i mam jakieś podłe zdjęcia Waldorffa.
Czy lepiej pracowało się Panu z osobami, które zawodowo pracowały przed obiektywem? Może z aktorami?
Ja myślę, że aktorzy to osobna zupełnie grupa, która zawsze chciała zagrać siebie inaczej. Chyba, że to byli tacy ludzie jak Stuhr czy Peszek. Miałem zamówienie z „Twojego Stylu” na sportretowanie rodziny Peszków. O tym, jak można przerzucać się pomysłami świadczy historia, kiedy ja mu powiedziałem tylko hasło: Picasso, kuglarze! I przyjechałem do Krakowa, a oni byli gotowi w stosownych kostiumach. To był pewien rodzaj osmozy pomiędzy mną, który rzucałem pomysł, a nimi, którzy ten pomysł przechwycili i realizowali.
Było trochę odniesień w Pana fotografiach do innych dziedzin sztuki?
Tak. Zrobiłem portret takiego piosenkarza z Piwnicy pod Baranami, którego sportretowałem na tle „Szału” Podkowińskiego. Pan kurator Sukiennic nie chciał się zgodzić. Czekaliśmy aż pójdzie na obiad. Kiedy już poszedł wpadliśmy do Sukiennic, zrobiliśmy serię zdjęć, a kiedy wyszliśmy to wokół mojego samochodu stało pięć samochodów Straży Miejskiej i pan komendant powiedział do mnie: „Pan tu wjechał, a tutaj Kościuszko przysięgał” (śmiech). Zapłaciłem mandat, ale było warto.
Czy można zaprzyjaźnić się z bohaterem swoich zdjęć?
Ja uważam, że można. W taki sposób zaprzyjaźniłem się z Lutosławskim, który w trakcie portretowania wygłosił taką maksymę, jak powinien zachowywać się artysta wobec społeczeństwa. Można to zobaczyć na mojej stronie jako komentarz do Lutosławskiego.
On uważał, że zdolność to jest coś, co dostaliśmy i dlatego musimy ją pielęgnować, przechowywać i przekazywać społeczeństwu. To było takie przesłanie, któremu starałem się sprostać.
W swojej karierze spotkał Pan bardzo wiele osób, które odnalazły w swoim życiu pasje i dzięki niej żyły. Jak ważne jest odkrycie tej jednej rzeczy, którą pokochamy?
Myślę że to, iż ludzie idą za swoim przeznaczeniem, to jest bardzo ważne i nie ma nic ważniejszego. Naturalnie, można chcieć szukać pieniędzy, ale można też szukać spełnienia swojego przeznaczenia, spełnienia tego, co w nas jest i przekazania tego społeczeństwu.
Czy fotografowanie było dla Pana bardziej pracą czy pasją?
Chyba było bardziej pasją. Pracę wykonuje się od godziny do godziny, natomiast pasję realizuje się zawsze. To jest dużo ważniejsze.
Dlaczego warto posiadać fotografię?
Fotografia jest innym rodzajem zaklętego piękna. Jeśli się szuka klucza do analizy człowieka, to jego portret jest najbardziej wskazany. Fotografia przejęła sztukę portretowania od malarstwa. Potem nastąpiła degrengolada. Jeszcze w okresie miedzywojennym do Jerzego Dorysa ustawiała się kolejka ludzi, którzy chcieli mu zapłacić za zrobienie portretu. Witkacy wędrował po polskich domach i portretował ludzi za ich pieniądze. Dosłownie unikalne były wypadki, kiedy ktoś przychodził do mnie i mówił: „Proszę mnie sportretować, zapłacę za to”. To wszystko się zmienia i nie wiem, czy powróci.
Józef Czapski, malarz, pisarz, 1985
Czy portret to zawsze twarz? Czy osobowość można ująć jakimś innym motywem?
Kiedy spotkałem się w Maisons Laffitte w siedzibie „Kultury” z Józefem Czapskim, to on miał przeszło 90 lat i po kilku chwilach rozmowy zasnął. Wtedy sportretowałem nie twarz, a ręce. Patrząc na nie to było wiadomo, że są to ręce arystokraty.
Niedawno ukazała się książka amerykańskiego rzeźbiarza o Czapskim, który prosił o możliwość reprodukcji tego zdjęcia, ponieważ on uważał że jest ono syntezą osobowości Czapskiego. I z przyjemnością się na to zgodziłem. Było warto sportretować te dłonie.
Powróćmy na koniec do wystawy w ARTINFO - 44 zdjęcia kanonicznych postaci dla polskiej kultury. Czy Pan sam dokonał tego wyboru?
To był bardzo trudny wybór, bo musiałem wybierać i osoby istotne dla polskiej kultury, i dobre zdjęcia. Wybierałem takie portrety, gdzie te dwie cechy się krzyżowały i gdzie ta muszka ze szczerbinką zgrywała się najbliżej. I powiedziałem sobie, że zastosuję tutaj polską liczbę magiczną „44”.
Rozmawiała: Anna Jankowska / artinfo.pl
Wystawie Krzysztof Gierałtowski - Indywidualności polskie towarzyszy aukcja internetowa ZOBACZ KATALOG >>
Finał licytacji: 27 czerwca 2024, godz. 21:00