Galeria Grafiki i Plakatu, czy zwyczajnie „Hoża”, jak się o niej mówi od lat, to synonim sztuki na najwyższym poziomie, synonimem profesjonalizmu i dobrego smaku i to już od 45 lat.
Skąd ta tytułowa para w nazwie? Ano czasy były nieco ciężkie i siermiężne, czyli PRL-owskie i przeciętny inteligent nie miał za bardzo pieniędzy na sztukę, o studentach, czy licealistach nie wspominając, stąd w nazwie, te tańsze odmiany sztuk. Ale gdy pomyślimy, że kupione niegdyś plakaty mistrzów tego gatunku, dziś dawnym studentom czy młodym nauczycielom, mogą się hojnie odpłacić, uzyskując nawet wielotysięczne przebicia na aukcjach i w galeriach plakatami handlującymi.
Może na grafice warsztatowej, aż tak wielkiego przebicia nie ma, ale na klasykach plakatu polskiego, na pewno tak. Prace Cieślewicza, Fangora, Lenicy, Świerzego, Tomaszewskiego, zawsze chętnie są kupowane i co więcej – nie szukając daleko – wieszane w domach, wielu moich przyjaciół i to wcale nie związanych bezpośrednio ze światem sztuki.
Równocześnie była Hoża zawsze galerią wielkich nazwisk polskiej sztuki zaczynając od Jana Cybisa i Artura Nachta-Samborskiego, poprzez Stanisława Fijałkowskiego, po Jana Tarasina i Stefana Gierowskiego, a i tak wszystkich wymienić się nie da. Niewielka przestrzeń wypełniona wielką sztuką w najlepszym możliwym wydaniu, starannie wybrana i dobrana o niekwestionowanych artystycznych walorach.
W tym rocznicowym tekście pozwolę sobie na osobisty ton, bo mam z Hożą liczne osobiste wspomnienia. Sam miałem cyrkowy plakat Huberta Hilschera w moim pokoju dziecinnym… choć nie był kupiony na Hożej, bo nie musiał. Mój ojciec pracował w drukarni i przyniósł mi go pewnego dnia w prezencie. Zębata paszcza wzorzystego drapieżnego kota nie wywoływała przestrachu, wręcz przeciwnie, jego feeryczna kolorowość przyciągała z daleka.
Jednak już pod koniec podstawówki i w liceum zacząłem regularnie odwiedzać warszawskie galerie i oglądać ich ofertę. Hoża była na trasie między moim liceum na Klonowej, a domem babci Jasi na Tamce, w którym zawsze czekał obiad. To był swoisty rytuał.
Z niewyjaśnionych bliżej powodów dość wcześnie pojawiła się u mnie chęć posiadania przedmiotów powszechnie nazywanych dziełami sztuki. Zapewne jednymi z najtańszych były niewielkie grafiki, które można było znaleźć w galerii na ulicy Hożej. Pierwsze, które kupiłem, to były akwaforty Jacka Sowickiego. Niewielkie, zazwyczaj z kolorem, raczej erotyczne, choć nie tylko, sprawiały, że choć w niewielkim stopniu moja pasja do kolekcjonowania była zaspokajana. Potem były jeszcze wysmakowane miedzioryty Piotra Ciesielskiego z Łodzi czy delikatne akwaforty Krystyny Hierowskiej z Krakowa. Kupowałem także małe szklane formy Marka Skoczylasa – jedna z nich wciąż stoi na moim biurku. Na nic wielkiego stać mnie nie było, ale fakt posiadania czegoś kupionego w „prawdziwej” galerii napawał mnie szczęściem. Równocześnie byłem raczej w tej mojej fascynacji osamotniony, koledzy nie rozmieli całkiem, rodzina zupełnie, ale pragnienie nie gasło. Zacząłem się trochę interesować grafiką i grafikami. Coś poczytywałem, o coś się dopytywałem Pani Niny Rozwadowskiej lub Pana Piotra Dąbrowskiego. Andrzeja Stroki raczej się bałem i kiedy on był w galerii, to raczej o nic nie pytałem.
Po pierwszym roku studiów w warszawskim Instytucie Historii Sztuki na moim roku zjawiła się Krysia z Wiednia. Szybko zaprzyjaźniliśmy się i zacząłem jej również opowiadać, o polskiej grafice, a tym samym o galerii na Hożej. Zaczęliśmy tam bywać razem i co pewien czas kupować. Nasze upodobania były dość symetryczne, ale zawsze z wielką przyjemnością doradzałem Krysi, co wybierać. W nieuchronny sposób pojawiły się nazwiska Jacka Gaja, Krzysztofa Skórczewskiego, Jacka Waltosia z Krakowa. Tak zwana szkoła łódzka też znalazła się w kręgu kolekcjonerskich zainteresowań Krysi. Prace Leszka Rózgi i artystów z jego kręgu jak choćby wspomniany już Piotr Ciesielski. Oczywiście również warszawscy artyści weszli w skład jej zbioru między innymi Halina Chrostowska, Maciej Deja, czy Artur Zawadzki.
Zbiór się rozrastał. Moje doradztwo przyniosło mi kilka prac do mej skromnej kolekcji, jako dowody wdzięczności. To była wielka radość i przyjemność bywanie i nabywanie, zawsze w dobrej i pełnej zrozumienia atmosferze galerii. Krysia do tej pory zachowała swój zbiór i wciąż dobrze wspomina ten warszawski czas, czas naszych studiów i poznawania polskiej sztuki współczesnej.
Potem jednak nastąpiła dłuższa przerwa w zakupach. Sam zacząłem pracować w galerii. Znalazłem się w kręgu innych artystów, sam zacząłem przyjmować autorskie dowody wdzięczności. Z oglądającego stałem się sprzedającym, co było dla mnie samego wielkim zaskoczeniem, bo nigdy nawet nie przyszło mi do głowy mieć takie marzenia, ale może to nawet i lepiej dostać coś, o czym trudno było marzyć.
Szczególnie pamiętny był dla mnie wernisaż wystawy Teresy Pągowskiej i jej ostatnich prac, powstałych już po śmierci Henryka Tomaszewskiego. Przygotowywali ją Nina z Andrzejem jeszcze za życia Teresy, a okazała się pierwszą już pośmiertną. Czuć było w tych kompozycjach nową energię, nowe obrazowe pomysły, jakąś całkiem inną obrazową przestrzeń. Niby w jednej chwili było wiadomo, że są to prace tej artystki, ale wszyscy dziwili się, że była w stanie jakoś jeszcze po nowemu zobaczyć świat. Mieliśmy wszyscy nadzieję, że to pierwsza w nowej odsłonie wystawa Wielkiej Malarki. Stało się inaczej.
Pod dłuższej przerwie wróciłem do Galerii Grafiki i Plakatu na ulicę Hożą w poszukiwaniu prezentu. Prezent miał być dla przyjaciółki, której ukochanym filmem od lat pozostaje niezmiennie „Nakarmić kruki” Carlosa Saury. Mówiąc szczerze nie liczyłem na wiele, ale próbować zawsze warto. Jakie było moje zdumienie, kiedy moim oczom ukazał się afisz do filmu Saury. Składkowy prezent został nabyty. Przyjaciółka nie posiadała się z radości. Ja wykazałem się zaradnością, a Hoża sprawczością. Spełniło się inne niewypowiedziane marzenie, bo naszej przyjaciółce nawet do głowy nie przyszło, że kiedykolwiek może być szczęśliwą posiadaczką plakatu Andrzeja Klimowskiego do „Nakarmić kruki”.
W międzyczasie galeria znacząco poszerzyła swoją ofertę. Teraz można w niej znaleźć już wszystkie rodzaje sztuki. Oczywiście w sposób naturalny najwięcej w niej artystów zaprzyjaźnionych i od lat pokazujących tam swoje prace. Zatem nazwa pozostała, ale prezentacja jest pełniejsza i już nieograniczająca się do emblematycznych grafik i plakatów.
Bogusław Deptuła
Jan Młodożeniec
Rafał Olbiński
Leon Tarasewicz
Mieczysław Wasilewski
Józef Wilkoń
Mikołaj Kasprzyk
Ryszard Grzyb
Piotr Fąfrowicz
Jacek Sroka
Tomasz Ciecierski
Antoni Starowieyski
Andrzej Pągowski
Henryk Waniek